niedziela, 24 lipca 2011

Stare notatki

Pierwszy tydzień minął bardzo szybko. Tak to jest w nowych miejscach. Każdy dzień zdaje się ciągnąć w nieskończoność, ale nim się obejrzysz, cały tydzień jest już za tobą. Jeszcze ani razu nie wybrałam się do miasta. I tak byłam cała zajebana w akcji, jeszcze gdzieś bym się zagubiła, hyh. Musiałam się zaaklimatyzować najpierw tutaj. I już jest spoko. Coraz więcej wspólnych tematów, żartów, coraz więcej kumam po fińsku. Wlewam w siebie kofeinę w sporych ilościach (obie z Päivi jesteśmy chyba nałogowcami), wpieprzam rano owsiankę (bo dlaczego nie, no!) i gram na gitarze! Parę dni temu zgadałam się z Päivi, że obie potrafimy obsługiwać to wiosło, przyniosła więc i odkurzyła starego klasyka i teraz obie gramy Claptopna. Najczęściej ja gram, Päivi śpiewa :D Idzie nam, hmmm… powoli :D Nauczylam Samu grać Nothing else matters, ale niestety młody nie jest świadom co to Metallica, Eh. Ale fakt posiadania tutaj gitary ucieszył mnie niepomiernie, bo brakowało mi tego w Poznaniu.

I czasu. Czasu też mi brakowało. Teraz mogę siedzieć w spokoju, patrzeć, jak na zielone drzewa za oknem pada letni deszcz. Nigdzie się nie śpieszyć, o nic poważnego nie martwić, nie stresować. Żaden czynsz, rachunki, kolokwia, nauka, wkurzający współlokator,  jeden czy drugi, pranieee (tak kurna, pranie! W Poznaniu nie miałam pralki w mieszkaniu przez rok! Masakra…) i inne… sranie w banie. A tutaj życie jest spokojniejsze. OK, jeśli Pyry śpi :P

W ogóle życie tutaj jest mniej spięte., ludzie się mniej denerwują, mniej spieszą. Może to ten dom, może cała Finlandia (no, i wiele zależy też od poszczególnych ludzi), tego się jeszcze dowiem, ale tak czy inaczej jest to przyjemna odmiana. Byłam zdziwiona (mile) na początku, bo przyzwyczaiłam się, że w domu zawsze był z czymś problem. A tutaj? Kit z tym, ze mały rozpierdzieli jedzenie po całym stole, spoko, w końcu zje. To nic, że rozleje truskawkowy sok na czyte ubranie, następnym razem będzie ostrożniejszy.  Nie jest rozpuszczony, uczy się konsekwencji. Jeśli dzieciak coś rozleje, rozsypie, nie ma krzyku, ale sprząta sam. Wtedy uczy się, że nic samo się nie posprząta.  Nie, że mama przyjdzie, posprząta za niego przeklinając przy tym i srając złością non stop. Nie opierdziela się dzieci za bycie dzieckiem.


Ogólnie zasady panujące tutaj całkiem mi się podobają. Päivi i Sampo są świetni, nie mam obaw, że będą kiedyś nie fair. To widać po nich, po stosunku do dzieci, w codziennych małych sprawach. Ale jeszcze musimy się lepiej poznać. No, i język. Wiadomo, moje wielce błyskotliwe poczucie humoru musi znaleźć swoj wyraz w słowach, obcy język nieco je krępuje... :P



/ 2 tygodnie w Finlandii!! Blog ma zaległości... A się działo :)

Pierwszy kac w Suomie. Cały, calutki dzień.
Ale impreza była tego warta :D

piątek, 22 lipca 2011

Terroristijohtaja :)

Oho.

Gitara po naszych muzycznych wyczynach.

Tak w Finlandii wygląda powstawanie szybkiego łącza internetowego. :)

Dzikie zabawy wieczorami.


Tekst nadejdzie później :)

wtorek, 19 lipca 2011

Wyobraź sobie...




Wyobraź sobie, że…. jedziesz długi czas przez las po kamienistej drodze, przez którą przebiegają młode renifery, naprawo i lewo drzewa, to brzozy, to świerki. Dojeżdżamy do jeziora, nad którym stoją drewniane domki otoczone trawą i lasem.


Pijesz wino z kryształu przy drewnianym stole. Potem czas na saunę. Bierzesz ręcznik i wychodzisz z chatki. Sauna stoi obok domku. Stara, 40-letnia, drewniana sauna. Na rozgrzane kamienie szybkim ruchem wlewa się wodę z jeziora. Pachnie brzozą. To przez brzozowe witki, którymi smaga się po ciele, żeby poprawić krążenie krwi. Do sauny idzie się oczywiście nago, najpierw mężczyźni, później kobiety.. Krople potu spływają po ciele, czujesz słony smak w ustach.

Sauna

 Z górnej ławki schodzisz na dół, otwierasz drewniane drzwi i wybiegasz przez trawę na kołyszący się przy brzegu jeziora drewniany most. Powoli się zanurzasz. Woda jest chłodna. Ale jesteś przecież na północy, może i wypada powiedzieć, że ciepła, w końcu to środek lata.


Tego uczucia nie da się opisać. Zanurzasz się w czystej wodzie jeziora, nago, czujesz się tak wspaniale lekko. Płynąc śmiejesz się. Ogarnia cię poczucie, że ta chwila jest wyjątkowa. Czujesz się idealnie, nie potrzeba ci w tym momencie nic więcej. W koło jeziora zielony las, drzewa odbijają się na tafli falującej wody, słońce ma się ku zachodowi. Ale jest jasno, tutaj cały czas jest teraz jasno. Słyszysz delikatny plusk wody, śpiew ptaków, dalekie, stłumione krzyki bawiących się dzieci . Myślisz tylko o tym, jak ci teraz przyjemnie. Nad tobą niebo pochmurne, ale jasne, woda idealnie opływa, chłodzi nagie ciało, czujesz każdy jego punkt. Oddychasz pełną piersią, płyniesz powoli, leniwie. Cieszysz się chwilą. Harmonią. Magią.

Witaj w Finlandii.


Na północy, gdzie słońce zachodzi tylko na chwilę, by zaraz pojawić się znów, nieznacznie z innej strony. Na moment tylko udaje się na spoczynek, nie zabierając przy tym światu swojego światła.
Z jeziora znów do sauny. I znów do jeziora. Potem ubierasz się, siadasz na ławce. Jesteś jak nowo narodzony. I jeszcze puszka ginu do ręki.
Jest pięknie.


Wracasz teraz do drewnianej chatki, zapada noc. Zapada noc? Zegarek mówi, że jest już po północy. Za oknem jasno, wiatr tańczy pośród zielonych gałęzi drzew. Jezioro jest spokojne, ciche.
Wreszcie kładziesz się do łóżka. Po kąpieli i saunie ogarnia cię błogie uczucie. Zamykasz oczy. Nie możesz przestać się uśmiechać. Nie wiesz nawet kiedy usypiasz.
Budzisz się, otwierasz oczy. Słońce stoi już wysoko na błękitnym niebie, promienie tańczą na wodzie. Uśmiechasz się. Wstał kolejny dzień.  A może wczorajszy wcale się nie skończył…? ;)


Mina nienajlepsza, ale piękne zdjęcie :P

Mały bandyta :)





Piękny to był dzień ;)

piątek, 15 lipca 2011

15.lipca

A to dodam trochę fociszy.

 Jadłam dziś mięso z dżemem.

Na gitarze może i nie potrafi, ale na nerwach - tak :D
Ale jak się uśmiecha to mięknę.

Przed domem :)

Pyrylainen :)

...

Jedziem do Szwecji: Ikea, obiecany sklep z zabawkami, a potem... wielki sklep tylko ze słodyczami! :D Było jak w niebieee.... ;)

"Tuhmalainen Tatalina, anna minulle, tama on minuuun!"
[tłum.na życzenie Klapy hyh: Głupia Kasia, daj mi, to jest mojeee!"*]

*przyp. tłum. : Jest to standardowy tekst tego młodego człowieka, mówiony w dziecięcym języku :P

Znów jakiś starszy wpis znalazłam.

Układam sobie w głowie na spokojnie. Mam dużo czasu. 
Była kiedyś taka opowieść o beczce wody: kiedy woda jest wzburzona, nie widać co jest w środku, ale kiedy się ustoi można zajrzeć do środka i zobaczyć wyraźnie dno. Więc się uspokajam. W Poznaniu ciągle bym gdzieś pędziła, do pracy, na uczelnię, to tu, to tam.  Potem czasem upijałabym się wieczorami, żeby zapominać, że wcale nie jest fajnie. Rano rozglądałabym się po mieszkaniu, wypijając flaszkę wody i stukając się w głowę na myśl, co znowu spsociłam. Potem lecę dalej. Prawdopodobnie sprzedawać cheeseburgery i  MacZestawy powiększone, koniecznie z Colą Zero – bo trzeba dbać o linię(…).

Wrażeń jest zawsze mało, zwłaszcza z moim ADHD. Ale przez 2 miesiące przed wyjazdem zaczęłam się rozpędzać i myślę, że gdybym nie wyjechała mogłabym roztrzaskać sobie łeb, albo co najmniej upaść nisko na twarz. A już na pewno znielubić samą siebie.

No to uciekłam. Bardzo mi z tym dobrze, że jestem daleko. Tutaj noce są białe, za oknem zielono i przyjemnie nawet, kiedy cały dzień pada deszcz. Jak dziś, kiedy Siedzina tarasie i słucham jak szumi woda, jak stukają krople. Przecież ciągle jest jasno…

Rozkminy z kawą w kubku Włóczykija.
I czekolada.

czwartek, 14 lipca 2011

chyba 13. lipca

Z samochodu pstrykłam.

Miałam nadzieję, że pobyt tutaj mnie czegoś mądrego nauczy. Poza językiem oczywiście. Język to tak naprawdę tyko wymówka. Chciałam uciec i uciekłam. Kolejny raz udowodniłam sobie, że mogę.
Najpierw uciekłam ze Żnina, jeszcze przed studiami, i wyszło mi to na dobre, nawet bardzo. Ryczałam ze złości i zmęczenia, padałam na dzielony z Anią materac i przeklinałam sucze z pracy. Ale na żadne wakacje nad morzem z brzuchem do góry bym tego nie zamieniła. Nie było to przecież nic wielkiego, przecież ludzie dają radę w dużo gorszych warunkach, ale wiele mi to dało. Niezłe ćwiczenie wytrwałości, pokory, odpowiedzialności i zarządzania funduszami (ekhm, ok… do dziś nie wiem czy to potrafię do końca... ha.). W pierwszej pracy nauczyłam się: zamknij mordę, rób co masz robić i nie pokazuj im, że ci ciężko. Tak też robiłam (Miałam 19 lat i nie wiedziałam na co można sobie pozwalać, a na co nie.). Dopiero z Anią pękłyśmy i rozryczałyśmy się obie, kiedy byłyśmy bezdomne (stan ten utrzymywał się 3 dni, a pracy trzeba było chodzić). Pamiętam jak siedziałyśmy wieczorem na ławce na Teatralce, miasto puste, ciemne i my dwie z plecakami. Na szczęście są przyjaciele :) Dostałyśmy więc kwaterę tymczasową. Wiecie jaka w takich warunkach wygodna jest podłoga w kącie przy drzwiach? Luksus.

Zawsze, kiedy myślę tym o sierpniu to się uśmiecham.... Ale to już inna historia. Przybycie na Mostową, sałaki z Tesco i kawa pita ze słoika. I piwo na zapleczu u Przemka, szefa szemranego biznesu, który długo nam nie pociągnął. Stety.

Jestem twardsza. Praca w McDonaldzie to był cud, miód, ...nuggetsy :D Atmosfera to pół sukcesu, nawet nie odczuwa się pracy mocno fizycznie. Chociaż ja i tak byłam przyzwyczajona. Wolałam nawet chodzić do pracy niż na uczelnię, bo uczelni nie ogarniałam od marca chyba, więc bywałam tam raczej tylko ciałem, po czym przychodziłam do domu i leżałam na podłodze, bo jak usiadłam, to nie chciało mi się wstać. Gubię wątek! (A jest jakiś?)

Co nie zabije, to wkurwi i wzmocni, tak więc jeszcze bardziej czułam się mocniejsza. Tylko straszny się ze mnie zrobił dekadent. Chociaż i na to znalazłyśmy z Anią lekarstwo. Czerwone wino na uśpienie niepokoju. Prosta recepta, a jakże skuteczna. Pogadałyśmy, wyrzuciliśmy żale i poszłyśmy spać Rano było już dobrze, nie dość, że weselsze, to jeszcze wyspane.
Długi to był rok i pełen wydarzeń. Ale ludzie zawsze poszukują więcej. Z resztą, gdybym została w Polsce, perspektywy miałabym kiepskie. Jeszcze wakacje jak wakacje, pełen etat w pracy i byłoby OK. Ale nie wyobrażałam sobie zupełnie początku następnego semestru, nie dałabym już rady pracować bo i tak miałam już paskudne zaległości nauce. A za mieszkanie trzeba płacić. Od rodziców ani nic nie chcę, ani nie mam zbyt wiele możliwości. Chyba, że w ostateczności, ale staram się do tego nie dopuścić. Cały rok dawałam radę, teraz zakłułoby mnie to cholernie. Moją dumę. To raz. A dwa poczucie samowystarczalności - nie chcę w żaden sposób być już od nich zależna.

Tak więc po cudownym ogarnięciu sesji (cudownym, bo sama nie wiem jak to zrobiłam, językoznawstwa np. w ogóle nie ogarniałam) przyjechałam na pół roku do Finlandii, z zamiarem spożytkowania tego czasu najlepiej jak potrafię. Czytam w końcu książki, które zalegały na półce cały rok. Śpię w nocy. Jem zdrowo :D Uczę się języka. I cierpliwości. Buduję wieże z klocków, bawię się samochodami, kopię w piasku. O, i spaceruję z psem. To lubię szczególnie. Dłuuugie spacery, cisza, spokój, Finlandia. Jest tak pięknie w koło… Zachód słońca nad rzeką, deszcz w lesie, drogi w świerkowych tunelach. Dominują dwa kolory: niebieskie niebo, czasem poprzetykane muminkowymi chmurami i zieleń w każdym możliwym odcieniu.  Tego się nie da opisać, trzeba stanąć na drodze i rozejrzeć się wkoło. Wczoraj stałam nad rzeką i było mi szkoda, że oglądam ten widok tylko z psem (który właściwie parzył dupą, stał tyłem cały czas…). I pomyślałam, że bardzo chciałabym go komuś pokazać, bo łyso tak patrzeć samemu.



Kilka strzałów z samochodu:




A to piękna chałupka

Rzeka, nad którą mieszkam

środa, 13 lipca 2011

Z notatnika

legomies

Wpis przestukany  z notatnika:

niedziela, 10. lipca (dzień II)

Kaikki on tuhmiä.
To był długi i ciężki dzień. Radość, złość, frustracja, potem spokój uśmiech, oddech. Jeeny błagam, niech oni nie jeżdżą często do tych znajomych, bo padnę, zemrę, zginę. Masakra. Teraz doceniam, jakie świetne dzieciaki mam tutaj, tamte to diabły wcielone. Myśli nawet zebrać nie mogłam, czułam się, jakby mnie ktoś młotem walił po głowie. Bez kitu, pomyślałam nawet, że gdyby szukali au pair odradziłabym ich KAŻDEJ dziewczynie, przecież to byłoby nieludzkie, UNICEF powinien się tym zająć.... Trójka małych wariatów...
Dobra, spokój. Tutaj jest OK. Dobrze się dogaduję z Samu. Hah, dzisiaj nawet powiedział, że jestem kaunis tyttö. No raczej! :D Nie rozumiem większości tego, co do mnie mówi, ale zgrabnie przytakuję. No OK, nie rozumiem długich wypowiedzi, krótkie (najlepiej powolne) nie stwarzają problemów. Teraz w sasadzie powinnam siedzieć z nosem w książce do fińskiego i się kształcić, ale prawdę powiedziawszy.... rzygam tyyyyyyymmmm.
Zaczynam myśleć po fińsku... że co, że to dobrze? Otóż - NIE. Bo nie potrafię fińskiego, a więc moje myślenie jest ograniczone :D
To był ciężki dzień. Oby jutro było lepiej.... Idę spać, mam dzisiaj mózg wyżęty, nic mądrego nie napiszę.
Ciężko.


PS. (13. lipca) Już mi ciężko nie jest, fiński sam się ogarnia, daję radę :D To tak dla uaktualnienia, bo z powodów technicznych blogasek nie nadąża za tokiem wydarzeń - niestety. Ale w przyszłym tygodniu tulee szybki internet :)

wtorek, 12 lipca 2011

Finlandia jest cała zielona!

Oulu. Hyvää iltaa Suomi!

Dobry wieczór? (Wylądowałam ok 22:20) Dobranoc? (Jest prawie pierwsza w nocy) Skąd te znaki zapytania? JEST JASNO. 00:49 i mogę czytać nie zapalając światła (którego i tak nie mogę zapalić, bo na górze nie ma jeszcze elektryczności).Wiedziałam, że tak będzie, ale ciężko to przyswoić na początku,  dawno powinnam spać, a tu ciągle jasno. I brzęczą komary… I jest pięknieeeeee :D

Środek nocy w Oulu


Wrażenia? Nie wiem co napisać. Generalnie pozytywnie, jak najbardziej pozytywnie! Ale chyba mam teraz za dużo w głowie nowości i nie mogę nadążyć. Dom jest przepiękny. Dużo przestrzeni, wszystko nowoczesne, ale przyjemne, ładnie skomponowane. Światło zapala się po wejściu do łazienki i nie trzeba go gasić. Lubię to^^ Na górze nie ma jeszcze drzwi i mebli, ale w przyszłym tygodniu wszystko będzie już git.
Samu (8-latek) pokazuje mi wszystko, haha uroczy jest. Ma zajebistą fryzurę – irokez z przodu głowy :D Myślałam, że będzie mi ciężko  złapać z nim kontakt, bo przywiązał się do poprzedniej au pair, ale nieee :D Od razu był bardzo miły i bardzo ciekawy, pytał, opowiadał. I koniecznie chciał nieść moją torbę, dzielny chłopak!:)
Za to Pyry (tak, w Finlandii istnieje imię męskie - PYRY. ) się strasznie wstydzi. Ale robi to taaak słodko! Kiedy przyjechałam schował się pod krzesło :D Potem wyszedł, ale nie chciał się przywitać. Kiedy się na niego patrzę uroczo wlepia wzrok w ścianę albo wykręca bluzkę i kręci nóżką. Ale cały czas się uśmiecha. Nie macie pojęcia jaki jest uroczy. :D

Jak w Madrycie


Päivi i Sampo są bardzo mili, twierdzą, że mają, jak oni to powiedzieli... hmm szalone poczucie humoru, czy coś w tym stylu, ale spodobało mi się to. Nie zniosłabym ludzi na wskroś poważnych. Mam nadzieję, że będziemy się świetni dogadywać. Pyszna pirakka na powitanie!

Co do zielonej Finlandii. Wcześniej byłam tu w lutym i na przełomie marca i kwietnia. Albo wszystko było pokryte śniegiem, albo się spod niego wyłaniało. Teraz z okna samolotu widziałam tylko różne różniaste odcienie zieleni, lasy, pola… No i jeziora, jeziora. Aaa, fajnie było zobaczyć znów lotnisko w Turku.  Przypomniała mi się pierwsza wyprawa do Finlandii J A tutaj, koło Oulu, dom niedaleko rzeki, wszędzie w koło drzewa, brzozowy lasek, piękny dom i sauna w środku. Nic więcej nie trzeba! Tervetuloa! Jestem w Finlandii. Jeszcze rok temu nawet o tym nie marzyłam. Teraz zostaję tutaj przez pół roku. Co poczułam lądując w Oulu? „Jestem zajebista. Zrobiłam to. Sama. Dałam radę.” Dokładnie to. Dla niektórych to może żadne osiągnięcie, dla mnie coś wspaniałego. Sam fakt, że pojechałam sobie do Rygi, pozwiedzałam, na lotnisku w obcym kraju dałam sobie radę bez problemu (chociaż cały czas bałam się, że np. polecę nie tam gdzie trzeba  :P), wylądowałam i oto jestem. Well done Katarzyno. Zasłużyłam sobie teraz  na spokojny sen w domu przy Jokirannantie. Wpół do drugiej. Jest kurna coraz jaśniej, czy po prostu się nie ściemnia? Dobranoc. 



I weź tu bądź poważny człowieku....

Oulujoki (rzeka). 


Ryga, dzień II, sprawozdanie wstecz :)

Po drodze na Łotwę, taki tam kraik Litwą zwany.

Do Rygi przyjechałam wczoraj rano. Szanowny Łotysz dzwoniąc jakieś 2 godz przed moim przyjazdem powiedział, że w ogóle w nocy nie spał, jeszcze nie wrócił do domu i poczeka na mnie na dworcu. W nagłym przypływie współczucia powiedziałam, że w takim razie mogę przyjechać autobusem, a on niech wraca do domu – co okazało się niestety głupie. Otóż mądra Katarzyna (popytałam ludzi, dotarłam na przystanek) chcąc kupić bilet zreflektowała się, że nie ma żadnych łotewskich pieniędzy. Ba, nie miała nawet polskich coby je wymienić, natomiast kartą za bilet autobusowy zapłacić nie mogłam. No i pizda, siedziałam z 40 minut na stacji autobusowej, próbowałam zadzwonić, ale w telefonie gadali coś po łotewsku. Jedna uprzejma kobietka dała mi zadzwonić, ale niestety już się łączyłam, kiedy przyjechał jej autobus i musiała spierdalać. No i klops. Pozbierałam się w sobie i pojechałam na gapę. Nie miałam za bardzo wyboru, stwierdziłam, że będę udawać, że nie wiem o co chodzi ewentualnym kontrolerom. A mobilna za bardzo nie byłam z tymi bagażami, więc ani im zwiać, ani maszerować pieszo.  Ale udało mi się dojechać i dotrzeć pod adres z karteczki. Juhuu. Powitanie, wymiana uprzejmości, potem prysznic, a następnie ku obopólnemu zadowoleniu…. Poszliśmy spać. Taki to ze mnie śpiący couchsurfer. Ale no halo, byłam po 11-godzinnym posiedzeniu w autobusie. Wstaliśmy po 16:0, jakiś ogar i ruszyliśmy na spacer po Rydze. Otóż, panie i panowie, zostałam tym miastem oczarowana. Naprawdę. Jest piękne.

No i zrobiłam odprawę on-line. Zawsze mam wrażenie, że coś spierniczę i nie polecę przez własną głupotę. Ale dałam radę :D

Łotyszki ładne dziołchy. Łotysze wjeżdżają na masę. Mogłabym tu żyć.

Pamiątka z Rygi musi być.  W końcu mam otwieracz do piwa....

Kałczserferując.



Gdzieś w środku Rygi


Panowie uczą mnie brzydkich łotewskich słów. 
A ja ich polskich. Okazuje się, że mamy wiele wspólnego. Zwłaszcza, że Łotysze klną po rosyjsku...



Ryga, dzień I. Zapachy.

Dwa główne spostrzeżenia:
Jesus, samochody się zatrzymują jak tylko dojdziemy do pasów! Nie, nigdy nie przestanie mnie to dziwić. Zawsze odruchowo staję i czekam, aż waćpanowie  łaskawie przejadą.

Polska śmierdzi! Viestrus, wspominany już Łotysz, oraz jego znajomi twierdzą (po kilku pobytach w naszym nadwiślańskim kraju), że Polska to dupa Europy. Bo śmierdzi. Gdyby był tylko w Warszawie, nic dziwnego. Ale stwierdził ogólnie, będąc  w kilku miejscach, że może mamy problem z kanalizacją :P Otóż - Ryga NIE śmierdzi. Rzekłabym nawet, że pachnie. Nie wiem jak to ująć, ale gdyby wyłączyć wszystkie inne zmysły, węchem nigdy bym nie poznała, że jestem w mieście, w dodatku w stolicy.

Te doznania zapachowe jakoś mi towarzyszą ostatnio. Pewien człowieczyna z Poznania nie omieszkał na każdym kroku informować nas, że to miasto śmierdzi. Nie zwracałam na to w sumie nigdy uwagi. Uważałam, że jest przewrażliwiony. I coś w tym może jest, bo właśnie będąc wczoraj w centrum Warszawy, zaciągnęłam się powietrzem i…. fuuuuu, tam to naprawdę śmierdzi.

Skoro mowa o zapachach – Knorr Gorący kubek - pomidorowa. Zapach wycieczki :D Jakie to jest pyszne w podróży po męczącym dniu! Aż nie do wiary.

A teraz Aldaris Luksus, łotewskie piwo na dobry sen.  Pachnie tak przyjemnie, delikatnie (chociaż ma 5,2%). Niepasteryzowane. Spróbujmy… (Doszły mnie słuchy, jakoby łotewskie piwo było najlepsze w Europie. No cóż, chyba każdy mówi tak o swoim. Oprócz Finów, oni z przyzwoitości nawet nie próbują swojego piwa bronić. Aldaris jest OK, ale jak na mój skromny gust to dupy nie urywa. Mam w lodówce coś jeszcze, ale dziś już nie dam rady, idę się spiżamować…)

Polecam raczej to zielone, wg mnie smakowało lepiej. :)