poniedziałek, 28 listopada 2011

Końcowy zryw

Północny jesienny zachód

Człowiek nie zmienia się od razu, nagle jakby piorun strzelił. Zmiana wymaga czasu. Wymaga też, wiadomo, bodźca, katalizatora, nagłego zdarzenia, które uświadamia mu potrzebę zmiany. I o jest jedyna nagłość. Zmiana nastawienia. Wtedy można konsekwentnie dążyć do wprowadzenia zmian w praktykę. W codziennych drobnych sprawach zauważać usterki i działać inaczej. Brzmi jak strasznie mozolna praca, ale jeśli tylko jasno widzimy sens i cel... Nic przyjemniejszego. W końcu przecież zmierzamy ku lepszemu.
Należy wymagać od siebie, nawet gdyby inni od nas nie wymagali. Dopiero potem można wymagać od innych.

Bardzo dobrze, że życie cały czas daje w twarz, raz po raz, to z lewej, to z prawej; w momentach, gdy myślisz, że jest zajebiście. Bardzo dobrze. Małe osiągnięcia nie są po to, by usiąść z dupą i cieszyć się z namiastki sukcesu i dziwować ojejj jak jest fajnie. One są po to, by piąć się wyżej. Żeby dobre było lepsze. Żeby średnie było dobre.

Poczułam dziś dość dotkliwie, że zawiodłam w kilku kwestiach. Świadomość ta przyszła z rana, jeszcze przed słońcem (słońce wstaje o 9:40). Strasznie to było gówniane uczucie, ale... grunt to szybko wyciągać wnioski. I nie milczeć do cholery, nie milczeć! Wytrzymać ten kwaśny smak świadomości, że dało się dupy, połknąć i popić słodkim! "Proste słowa z gardła nie chcą wyjść najbardziej." Zwłaszcza ja mam z nimi problemy. Wiem doskonale, co było nie tak, i strasznie mi głupio. I snuję się potem jak nie powiem co, i zbieram w sobie, żeby powiedzieć, to, co chcę. Bo chcę, tylko, nikt mnie tego nigdy nie uczył. I gardło nie jest przyzwyczajone do mówienia niektórych słów na głos. Uczyłam się więc sama i jestem teraz dumna. Szło opornie, ale trafiłam w końcu do właściwych drzwi i powiedziałam 'tak, zawiodłam, przepraszam, ale zaraz wszystko naprawię!'. I ulga. Takie to proste. Takie to trudne.

Wypijmy za błędy. Wkrótce. Ale najpierw je naprawmy.

niedziela, 30 października 2011

Finowie


Finowie są charakterystyczni. 
Przebywając w Finlandii z całą pewnością nie da się nie zauważyć różnic kulturowych i osobowościowych pomiędzy Polakami, a Finami. Oczywiście chcę tutaj poruszyć kwestie bardzo ogólne. I tak, jak na początku byłam całkowicie przeciwna jakimkolwiek uogólnieniom i powtarzaniem stereotypów (co wynikało pewnie też z faktu ogólnego nimi zauroczenia), iż Finowie są zamknięci w sobie, mówią bardzo mało (albo nic) i są generalnie gburowaci, tak dziś, po spędzeniu jakiegoś czasu otoczona tylko i wyłącznie Finami, jestem w stanie powiedzieć, że....  To prawda :) Ale NIE PRZEJMUJMY SIĘ STEREOTYPAMI! Choć rzeczywiście tkwi w nich ziarno prawdy, to przecież ciągle jest to tylko część. Ta prawda tkwi czasem głębiej, czasem płycej, czasem zaciera ją czas, który zmienia rzeczywistość i ludzi, ale coś w niej jest. Nie można tylko słuchać cudzych opinii i przyjmować ich na sucho, bez obróbki, weryfikacji i bezmyślnie tworzyć sobie w głowie fałszywe obrazy. Urok Finów trzeba po prostu poznać ;)

Ja rzekłabym: Finowie nie są prości w odbiorze. Potrzeba czasem trochę cierpliwości żeby odnaleźć się w ich otoczeniu. Ileż to razy kobiety powtarzają, że facetów ciężko jest zrozumieć? Może i ciężko, za to Finów NIE DA SIĘ zrozumieć wcale. Pocieszające? No niby... Powierzchownie patrząc można by rzec, że to tłumaczy dlaczego w kraju o powierzchni porównywalnej do Polski mieszka zaledwie 5 milionów ludzi. No właśnie powierzchownie, bo ta teoria niestety nie trzyma się kupy, ja stawiałabym bardziej na warunki przyrodnicze, takie jak ukształtowanie terenu i klimat. Jak natomiast odnieść się do natury Finów i faktu, że przyrost naturalny jest cały czas dodatni? Tutaj jest pies pogrzebany, ja na to pytanie odpowiedzieć nie potrafię, aczkolwiek można by zastanowić się nad socjalizującymi właściwościami alkoholu... ;)
Finowie nie są szczególnie rodzinni, lubią zachowywać dystans w kontaktach w fizycznych, z całą pewnością nie należą do najbardziej wylewnych obywateli świata. I ciągle się rozmnażają! 
Ponadto mają świńskie noski, skośne oczka, na ulicach faceci są śmieszni, a dziewczyny wulgarne i agresywne. Ale spokojnie, to tylko ci, którzy najbardziej rzucają się w oczy. :)

W rozmowie z jedną Finką poruszyłam temat fińskiej mentalności i opowiedziała mi, że pewnego lata do jej rodzinnego domu przybyła na wakacje dziewczyna z zagranicy, nie pamiętam skąd, i została z nimi na dwa miesiące. Owa Finka ma dwóch braci, zdaje się nieznacznie starszych od niej. Nie mogłam uwierzyć kiedy powiedziała, że jej bracia przez całe dwa miesiące nie odezwali się do dziewczyny ANI SŁOWEM! Zatkało mnie, myślałam, że robi sobie jaja, ale nie.... Potem przypomniałam sobie, że ci bracia mają teraz rodziny składające się z żony i kilku dzieciaków w pakiecie.... -Zaraz, zaraz, w takim razie jak to się stało, że oboje mają teraz żony? - zapytałam. Finka zaśmiała się i powiedziała, że też tego nie wie...
Sama przeżyłam kilka sytuacji, kiedy to miałam ochotę głośno zakomunikować Finom, iż są popierdzieleni, ALE! Jeśli ktoś mnie spyta o naturę Finów, to na pewno daleka będę od stwierdzenia, że są nietowarzyscy, zamknięci czy ponurzy. Mają, co prawda, takie skłonności, ale jest to bardzo jednostronne podejście do sprawy. Jest bowiem i druga strona medalu:

Finowie nieprzewidywalni. Szaleni. Tak, tak. Porównałabym to do spokojnej tafli jeziora, w której odbijają się drzewka, chmurki... I nagle ni stąd ni zowąd z pluskiem i hałasem wyłania się z samego środka wielki potwór i zacznie.... Tańczyć, śpiewać i robić fikołki. Taki Fin siedzi sobie cicho i obserwuje rozwój wydarzeń snując chłodne przemyślenia, a potem nagle wyskoczy z czymś zupełnie nieoczekiwanym.
Jak dla mnie są narodem niezwykle zabawnym i urokliwym, ich wady są do zaakceptowania, a ich zalety sprawiają, że pobyt tutaj to naprawdę wspaniałe doświadczenie. Spotkałam wielu niesamowicie przyjaznych,  towarzyskich i gadatliwych ludzi, zawsze z uprzejmością i ciekawością przyjmujących nowych przybyszów. Gościnnych, pogodnych, bezproblemowych. Takich właśnie poznałam najwięcej. Tak więc stereotypy, owszem, nie biorą się znikąd, ale nie warto się nimi przejmować :)

Widzieliście inny naród, który myje naczynia szczotkami, wpierdziela słone, czarne bobki nazywając je słodyczami i tarza gołe tyłki w śniegu zaraz po wybiegnięciu z sauny? Nie? To zapraszam do Finlandii:) I mnie zdarza się robić to samo....

Rozwinę jeszcze szczegółowo pozytywne aspekty fińskiej mentalności i wyłożę moją wysnutą pewnego wieczoru teorię. Wysnutą w saunie, a jakże. Ale na dziś już definitywnie starczy.

Tekst został skrócony i ograniczony tematycznie, gdyż moja skłonność do zbaczania z tematu i pierniczenia o dupie maryni zamiast przechodzić do sedna sprawy jest beznadziejnie nieuleczalna.... I tak macie za dużo pierdół do czytania :P


Nad brzegiem rzeki Oulujoki usiadłam i nie płakałam...


czwartek, 6 października 2011

jesień

Finlandia jesienią ;-)
Poranny widok z balkonu

10:30 ruszam sprzed domu...

... do sklepu po ketchup...

... i maszeruję....

Na niebie cirrostratus, na dole...

... rzeka. Oulujoki. 

joki = rzeka

Ciągle jeszcze zielono.

Ale zdaje się, że już nie długo....

brzozy złocieją, łysieją....

...ciekawie się prezentują na tle wiecznie zielonych świerków....

... których jest tutaj nie mało.

Jeszcze nie odleciały.

Oh, wystraszyłam ptaki...

wtorek, 27 września 2011

ookoo


Powiem jeszcze raz, gdziekolwiek jesteśmy, naszą rzeczywistość kształtują przede wszystkim ludzie, którzy są wokół nas. Albo właśnie ich nie ma.

Nowe drogi, nowe bezdroża. 




Finlandia dziś szaleje, tuulimyrsky, burza wietrzna cały dzień. Drzewa tańczą jak opętane, wkoło domu latają przedmioty, które były zbyt lekkie by oprzeć się wichurze. Leje bez przerwy. A ja cały dzień walczyłam ze sprzątaniem, myciem wielkich okien, bez prądu i z huczącym wiatrem w uszach. Uporałam się w końcu z robotą dopiero krótko przed 17, ekspresowy prysznic, potem godzinny kurs językowy on-line (naprawdę produktywny!) no i dopiero usiadłam z tyłkiem i odetchnęłam. Ale mimo, że był to dzień zapełniony pracą, bo cały czas było coś do zrobienia, to myślę, że był produktywny pod względem przemyśleń. W końcu machanie łapkami myjąc okna jeszcze raz takie jak ja, skakanie po drabinkach i krzesełkach, czyszczenie ścian i sufitu w łazience to doskonała okazja do rozmyślań filozoficznych, ogólno-życiowych i takich o dupie maryni. Do tego muzyka. Dobra, naprawdę dobra nuta, inspirujące teksty mnie dzisiaj trzasnęły. Idealne do moich ostatnich rozmyślań. Jednym słowem, nie stoimy w miejscu, życie inspiruje ;)
Ale co mnie te okna nie nawkurwiały....

czwartek, 22 września 2011

pitu pitu

Suomeńskie posiadówki z kakao i czekoladą.



Z refleksji podczas spacerowania z psem:
Jestem językowym porąbańcem i każdy obcy język w jakimś stopniu mnie fascynuje. Tak więc jak bardzo nie byłby ten uniwersytet posrany, cieszę się, że studiuję filologię.

Dźwięk języka fińskiego jest naprawdę muzyką dla moich uszu, już od pierwszego usłyszenia zakochałam się w nim bezpowrotnie, już wiele lat temu. I poszłam za głosem serca, a serce śpiewało kuolema tekee taiteijlijan. Zwłaszcza mężczyźni mówiący tym ich  niskim głosem po fińsku, mmmmmm... iz medżik.

Tak, tak, Attu słyszał, psina poczciwa, jakem wybuchnęła na głos śmiechem raz, drugi i trzeci, w odpowiedzi na własne myśli.
Otóż... nieopisanie podnieca mnie (znaczy się w przenośni) dźwięk fińskiego szeptu, zwłaszcza w męskim wykonaniu, bo oni schodzą w tak niskie  rejestry. Przecież ten język jest tak piękny. Niskie dźwięki. Śpiewające samogłoski. Wydłużone głoski. Piękne słowa. (Nie wiem, czy to nie jest przypadkiem syndrom konia (zdaje się, że kilka osób wie, o co chodzi), ale przyznam, że to mnie może złamać, uhuuu :P) Dobra dobra, dosyć pitolenia. Mam jakiś śmieszny nastrój hyhy.
Okres się zbliża, mózg mi fiksuje. Pozytywnie.

Dlatego jako, że weekend tulee, a co za tym idzie - ciężkie walki o przeżycie do rana, uzbroiłam się w totalnie pozytywne myślenie i nawet pies przestał mnie wkurzać.
Myślałam już wcześniej, żeby zostać w domu, ale nie! Ruszam jak zwykle, plan ramowy: piątek po południu - wychodzę z domu, niedziela wieczorem - wracam wykończona ale zadowolona do moich małych bandytów.
Idę, idę, bo kto wie, co się zdarzy, precz z biernością, precz z przeczem! arzy, precz
A dwa, trzeba przecie obalić polską wódkę z fińskimi przyjaciółmi. Niech znają co dobre. Niese polska kultura.
Generalnie, wesoło mi. Bez żadnego powodu. 


Joo mä eteenpäin mee, taakse en ikinä!


poniedziałek, 19 września 2011

Ogień z rana


Obudziłam się wcześnie rano, godzinę przed budzikiem. Taki mnie przywitał ognisty poranek. Najpierw patrzyłam cała zachwycona, później otworzyłam drzwi balkonu, żeby sprawdzić, czy aby szyba nie kłamie. Dopiero później zaczęłam szukać aparatu, który okazał się umarły, trzeba było więc też znaleźć baterie i ładowarkę (no i odczekać z minutkę). Zanim uporałam się z przeszkodami technicznymi, kolor już trochę zrzedł. 
Ale to był piękny poranek. Nadal jest, tyle, że niebo jest już jednolicie szare. Gdybym obudziła się dopiero z budzikiem, nic bym nie wiedziała! Spojrzałabym na szare niebo za oknem, padający deszcz i łysiejące drzewa. Zamknęłabym znów oczy i zniknęła w półśnie.
A kiedy wstałam rano patrząc na to płonące niebo (zdjęcie moim małym aparacikiem tego nie oddaje...), otworzyłam drzwi i poczułam deszcz na własnej skórze, co więcej, dostałam z brzozowego liścia w twarz. Słyszałam też dziwne buczenie, nie wiem czy to była krowa, czy łoś, ale niech będzie, że łoś, jakoś tak lapiej pasuje, no nie? Była to z resztą moja pierwsza myśl, bo krowy buczą chyba inaczej. Ale co ja tam wiem.
To taki poranek, takie przebudzenie, po którym nie wraca się już do łóżka. Normalnie pewnie obudzona budzikiem w szarym pokoju nie miałabym ochoty zwlec się z łóżka i wyłączała budzik co 5 minut przez godzinę, po czym ustawiłabym go na kolejną godzinę później. Po wyczłapaniu się spod kołderki potrzebowałabym kolejnej godziny na ocucenie umysłu, i proszę, byłoby prawie południe. Zleciałoby sporo czasu zupełnie bez sensu, jeszcze spsułoby pewnie pół dnia.
A tak? Żyjemy! Od samego rana planuję, knuję, rozmyślam.
Budzik zadzwonił po kawie, śniadaniu, kilku dobrych piosenkach. Teraz pora na książkę.

Dzień dobry, Suomi! Mówiłam już, że cię uwielbiam?


niedziela, 18 września 2011

home


I call you Far Rider (...) because you are one who rides far from himself, and wishes not to look home. Until you do, you are neither white man nor Indian. You are lost. 
Hidalgo




To wszystko co mam dziś do powiedzenia.
Miłej niedzieli wszystkim (:

piątek, 16 września 2011

takaisin


Dzień dobry, Oulu!
Jestem z powrotem w domu. Strasznie zmęczona. Wielowymiarowo.

Ale co jest wspaniałe to to, że coraz bardziej się przekonuję, coraz bardziej czuję, że kocham ten język. Dwa tygodnie go nie słyszałam, a taką miałam radość kiedy na lotnisku zaczęły dochodzić mnie fińskie głosy.... To takie fajne uczucie.

Dziękuję wszystkim, z którymi się spotkałam podczas mojej wycieczki, naprawdę za Wami tęskniłam ;-) Szkoda tylko, że miałam tak mało czasu....

Mam pomysł na życie. Finlandia zostanie moją żoną i będziemy żyły razem długo i szczęśliwie.


Dobra dobra. Później napiszę coś normalnego. Muszę się ogarnąć generalnie. I przywitać się z moimi ulubionymi kątami w domu.

sobota, 3 września 2011

Nyt Puolaan


No to Puola!
Zdjęcie z wczorajszego grillo-ogniska z kiełbaskami, harmonijką i gitarą. Wrzuciłam kiełbaski do ognia -.- Ale były zjadliwe :D Tak to jest, jak dostaję do ręki skomplikowane przyrządy z kiełbaskami w środku.
Naprawdę miły wieczór. Nawet śpiewałam, co zdarza się w normalnych warunkach chyba tylko po pijanemu... Miało być coś polskiego, więc dj Katarina wrzuciła Nie płacz Ewka i Piła tango, bo akurat to pamiętałam hyh. 
Miałam takie poczucie, achhhh.... Naprawdę świetnie się czuję z tymi ludźmi, jak z drugą rodziną. [W tym miejscu było zdanie, które sama sobie ocenzurowałam....] Nieważne. Teraz komunikat:

OMG OMG co się dzieje!!!

Trochę chyba do mnie nie dociera, że Erick jest już w Polsce i za kilka godzin będzie u mnie w domu. Nie dociera, że w Gdańsku ktoś na mnie będzie czekał (nie wyobrażasz sobie jak się cieszę....). Nie dociera, że za kilka godzin wstaję i lecę do Turku (gdzie spotkam skacowanego pana Eki). Nie dociera również to, że musiałabym się chyba w końcu spakować.... Letnie ubrania nie będą już tutaj potrzebne, kiedy wrócę będzie już zanosić się na zimę. Póki co, piękna jesień ;)
Nie dociera, że trzeba ogarnąć uniwersytet, nie mam pojęcia jak. Mam nadzieję, że prof. Zabrocki mnie nie zabije...

Sauna + zimny cyderek. Łojojojo kocham ten kraj.

czwartek, 1 września 2011

Biblioteka

Odwiedziłam dziś miejską bibliotekę i wyszłam z niej w bardzo pozytywnym nastroju. Dość pokaźny budynek, tuż przy ujściu Oulujoki do morza, przy rynku. Wstawiłabym zdjęcie, ale raz, że nie zabrałam aparatu, a dwa, że strasznie jest brzydka (choć nowa). W środku natomiast jest bardzo przyjemnie, przestronnie, praktycznie (jak to w Finlandii).
Wybrałam się tam w celu poszukiwań materiałów do pracy licencjackiej Jonskusa, co nie było wcale prostą misją. Ale jedną z zalet tego kraju jest właśnie dobra organizacja takowych instytucji jak biblioteki.
Cały proceder był więc zupełnie przyjemny. Wypisałam potrzebne zagadnienia i wysłałam mailem do Päivi, a ona zadzwoniła, żeby zapytać, czy mogę znaleźć to, co potrzebne. Myślałam, że będzie to wyglądać raczej w stylu "tak, tak, coś się znajdzie, możesz pójść poszukać". Ale nie, Päivi zadzwoniła i odpisała, że mogę się zgłosić do biblioteki do pani o takim i takim nazwisku, a ona będzie miała dla mnie przygotowane materiały i książki, których potrzebuję. Już sam ten fakt spowodował, iż spontanicznie odpisałam na maila, że kocham ten kraj. Poszłam więc dziś do biblioteki, owej pani nie było, ale książki były dla mnie przygotowane. Poza tym dwie kobiety zza bibliotecznych kokpitów udzieliły mi dalszej pomocy w rozkminianiu istoty mojego literackiego problemu, szperały w komputerowych katalogach, przynosiły mi książki i opowiadały historie autorów.
Założenie bibliotecznej karty również bezproblemowo, w minutę stałam się szczęśliwym posiadaczem kolejnej plastikowej karty, którą dołączyłam do kolekcji w portfelu (ostatnio zwróciłam uwagę, ile plastikowych kart tam noszę i sama nie mogłam się nadziwić, chyba z 10 naliczyłam... dowód, legitymacja, sieciówka, visa, to to, to tamto... i się tego paskudztwa zbiera....). Podziękowałam pięknie i wyraziłam ubolewanie, iż zabrałam tak wiele czasu, a odpowiedzią był piękny uśmiech oraz stwierdzenie, 'to przecież moja praca'. ;)
Wypożyczywszy (jakie ładne słowo) kilka pozycji udałam się piętro wyżej, gdzie zapłaciwszy 1,5€ skserowałam sobie co potrzebne korzystając z pomocy kolejnej przemiłej kobietki.

Dlaczego tak się podniecam? Otóż w Polsce jakoś rzadko biblioteki przyprawiają mnie o pozytywny nastrój (a już najmniej nasza uniwersytecka). Zazwyczaj, kiedy podchodzisz z jakimś zapytaniem wymagającym odrobiny zaangażowania ze strony bibliotekarza, twarz pod tytułem "łejeeeny znowu coś ode mnie chcą", stękając raz po raz z wysiłku, flegmatycznie porusza ręką i klika coś w komputerku; musisz powtórzyć kilka razy, żeby zostać zrozumianym, po czym i tak nie dostajesz sensownych informacji i ruszasz sam na poszukiwania na pólkach i w katalogach....


A jutro.... piątek, piątek, dostaję downa w piąteeeeek!!!

wtorek, 30 sierpnia 2011

JAKOŚ?!



- Trzeba jakoś żyć. - Wzruszyła nerwowo ramionami. - Bo przecież można stracić życie na szukaniu.
- Jakoś? - zapytałem z ironią, która przyszła mi bez trudu. - Masz jedno życie i chcesz je przeżyć JAKOŚ?
Piekara


Nie wiem skąd to się wzięło, nie pamiętam ile miałam lat, 14, może 15, nie wiem jak to przetrwało i jak tego dokonałam.... Myślę, że naprawdę mam wielkie szczęście.

Jedno nieśmiałe marzenie kiedyś pomyślane i pielęgnowane przez tyle lat, spełnia się teraz każdego dnia w moim życiu, każdego ranka kiedy słońce zagląda tutaj, do okien domu przy Jokirannantie, na mojej długo wyczekiwanej Północy....


Zbyt często tego nie doceniam, i zbyt często o tym zapominam. Takie to z nas kreatury, że zamiast rozejrzeć się w koło i dostrzec, co udało nam się osiągnąć, ciągle chcemy więcej i więcej, ciągle mamy jakiś grymas na twarzy....

Chyba zbyt wiele od siebie wymagałam.


Jest zwyczajny poranek.
Jest zwyczajnie piękny poranek.



czwartek, 25 sierpnia 2011

elokuu


Częstotliwość aktualizacji bloga przygasła, jako i przygasł pęd wydarzeń. Nie, nie wydarzeń. Nowości. Dzieje się dużo, każdy dzień jest inny, każdy czegoś uczy, każdy czymś wkurza i czymś też cieszy. Ale to wszytko nie jest już takie nowe, czuję się coraz bardziej jak w domu, przyzwyczajam się do wszystkiego, coraz mniej mnie dziwi. Coraz bardziej kocham to miasto i ten kraj. Chociaż wiadomo, że nie jest idealnie, nigdzie przecież nie jest i nie będzie. Lato jest przecudowne, chociaż niestety już się kończy. Przede mną nieco niepokojąca perspektywa długiej, zimnej i ciemnej zimy, ale szczerze to nie mogę się jej doczekać. Ziiimmaa mmmmmm... ;-)

  • Poznałam ludzi, których za nic bym już nie oddała, chociaż zdawało mi się, że będzie bardzo trudno się odnaleźć.
  • Pokochałam te dzieciaki, i kiedy wracam po weekendzie miło jest je zobaczyć, nawet jeśli potrafią czasem zdenerwować mnie niemiłosiernie.
  • No, i naprawdę uwielbiam dźwięk tego języka. Zwłaszcza w męskim wydaniu, achhh.
  • Jest ruisleipä. <3
  • Mogę późnym wieczorem siedzieć w starej saunie nad jeziorem, potem wychodzić na pomost i wpatrywać się w ciemną wodę jeziora, granatowe niebo i lasy na horyzoncie. Patrzeć jak paruje ze mnie ciepło. Potem stać i moknąć w zimnym, nocnym deszczu. I pobiec znów do sauny pachnącej brzozą.
  • Mogę po drodze do domu zahaczyć o market i kupić przewspaniały Fazer sininen, po czym w nagłym napadzie wszamać prawie całą tabliczkę na raz, chociaż obiecywałam sobie jeść ją po trochu...
  • Mogę wyjść z domu i spacerować po lesie bez zegarka, bez komórki, bez spraw na głowie. Czasem tylko z psem na smyczy.
  • Mogę chyba trochę zmądrzeć...




sobota, 13 sierpnia 2011

Katarina w kuchni

Dziś będzie o moich dokonaniach kulinarnych. :D No ja wiem, że pitu pitu, ale jestem z siebie dumna i muszę to opisać :D

Piirakka jabłkowo cynamonowa to już standard, piekłam już cztery razy tutaj i co jedna to lepsza, ohoo! Musiałam się wczuć w fińskie składniki, z masłem na przykład nie wyszła. Znaczy się wyszła, ale wyglądało to bardziej jak naleśnik, niż ciasto....  Upiekłam dwie poprzedniego weekendu, bo były dwie okazje: parapetówka Noory (na której byłam zaledwie chwilkę ze względów logistycznych ;( niech pierun jaki trzaśnie wszystkie ouluńskie autobusy!) no i urodziny Joniego vel johtaja*.
Picture @ Jari
No, może i szałowo nie wygląda, ale przeżyło transport w reklamówce...
No, i było smaczne! ^^
Na zdjęciu również kufel piwa i moje czarne nogi.

Kuchenna przygody część druga to moje ulubione kotlety z kawałkami cycków kurczaka, pieczarkami, żółtym serem, majerankiem... Ostatni raz robiłam je chyba jak mieszkałam na Jeżycach, kope czasu zatem. Ale wyszły pyszniaste, smakowały jak w domciu, a fińskie paszczki zajadając kiwały głowami, że są tosi hyvääää*. Przypuszczam, że było to szczere, bo następnego dnia jedli nawet zimne :D
-Co to jest?
-Hmmm... kotletit? :D

Wyzwaniem największym był przepis z fińskiej książki kucharskiej. Fińskiej książki kucharskiej. Po fińsku. Czyli włosy sobie z głowy rwałam przygotowując to cudeńko. Rano spojrzałam w przepis, sprawdziłam z Päivi czy jest wszystko co potrzeba, no i myślę: 'spoooko, damy radę, prosta rzecz'. No. Jak zaczęłam przygotowywać składniki to już zaczęłam w siebie wątpić. Pierwszy raz robiłam coś takiego ,w dodatku w całkowitym pośpiechu, bo najpierw sprzątałam górę, m. in. odkurzałam, podczas której to czynności mądra Katarzyna wciągnęła do odkurzacza klawisz od laptopa... Zaczęła się akcja ratowania go, najpierw latarka, ogląd woreczka, potem bardziej inwazyjnie aż w końcu musiałam wywalić cały syf tą wąską dziurką i szukać zguby. Oczywiście (jakże mogłoby być inaczej) klawisz był jedną z ostatnich rzeczy, która stamtąd wyleciała. Tak więc przygotowywałam jedzenie z konkretnym poślizgiem, nie dość że za późno to jeszcze zestresowana bo nic nie wychodziło. No i Samu marudził 'Katariina mulla on nälkä'*. Byłaby wtopa jakbym zostawiła dzieci głodne ;D No ale! Po wielu załamaniach nad miskami ze składnikami, ciastem i piekarnikiem, frustracji i nieomal płaczu zauważyłam.. o kurde, coś z tego będzie :D
Final tej przygody był szczęśliwy, Sampo (ojciec) stwierdził, że muszę to robić częściej (o nieee...), no i smakowało nawet mi, mimo, że w środku była ryba :D
Ta daaaa:


Klapusiu : 
*johtaja = przywódca
*tosi hyvä = naprawdę dobre
*mulla on nälkä = jestem głodny
:D

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Takie tam.

Picture @Jari



Jak mawiał Drzewiec: nie bądźcie zbyt pochopni mali hobbici. Łatwo byłoby pierdalnąć wszystko i nie wracać, ale to nie o to chodzi. Trochę się trzeba napocić, żeby później móc odpoczywać. A raczej męczyć się z radości odkrywania nowych rzeczy ;) Wracam na uczelnię na drugi semestr, po powrocie ten czas na pewno minie bardzo szybko, a potem znów wakacje hohoo. Naładowana wspomnieniami. Boszzz, co tu się dzieje weekendami. A ja myślałam, że będzie ciężko się tu odnaleźć - nowe miejsce, żadnych znajomych, żadnego żyyycia. Ale nie. Takie się dzieją takie historie, że budząc się rano nie wiem, czy to dziki sen, czy świat. Już czuję, że będę tęsknić jak cholera. Ale nie czas teraz na takie myślenie. Life goes on (nananana obla di obla daaaa). Obym nie musiała być w pracy w następne wakacje. Przydałoby się w końcu poharcować po świecie zamiast się martwić i liczyć każdy grosz.W ciągu roku i tak pewnie wrócę do starej na weekendy, lubię tą pracę (jak się nie ma co się lubi...). I ludzi! 

Siedzę przy otwartym oknie i kradnę sąsiedzkiego neta, wciąż czekam na łącze <smutna minka>. Deszczowy poniedziałek po szalonym weekendzie, z którego wróciłam do domu boso. Czyli czuję się jak w domu! Zawsze byłam stuknięta, ale ostatnio zadziwiam nawet sama siebie. Albo ten kraj sprzyja szaleństwu. Btw, zastanawiam się co jest w fińskiej wodzie albo powietrzu, że kac jest tutaj 4x silniejszy. Nigdy takich dolegliwości nie miałam wcześniej! Może to po prostu to ichnie piwo...

Długie dni, dobre myśli, długie maile bez odpowiedzi. 
Sam fakt pisania ich naprawdę pomaga. Tak samo z blogiem.
Za jakiś czas będę to czytać i pomyslę: jeeeeeeeeej co za bzdury... ;)



piątek, 5 sierpnia 2011

Dobry 5. sierpnia



Miały to być dwa zdania napisane na fotoblogu, bo tak mnie naszło, żeby tam coś dodać, a oto co wyszło...

Tak bardzo się cieszę, że się nie poddałam, że jakimś cudem ogarnęłam wszystkie sprawy, chociaż byłam już na skraju. Chciałam spać, po prostu położyć się, zamknąć oczy i zasnąć. Przespać miesiąc, dwa, przeczekać czas, nad którym nie mogłam zapanować. 
Ale zawsze kiedy biegałam długie dystanse w szkolnych zawodach, ludzie dziwili się skąd mam tyle siły na końcu, kiedy zaczynam nabierać wielkiej prędkości i śmigam na metę, chociaż wyglądałam wcześniej jakbym już miała paść na twarz. Coś takiego mam, kiedy jest już blisko celu, znajduję jeszcze siłę, nie wiem skąd. 
Nie zasnęłam więc. Mój przyjaciel, wielki kubek do kawy, zawsze dodawał mi mocy. Albo tak sobie tylko wmawiałam; ale był dzielnym towarzyszem. 
Postawiłam sobie jasny cel, nabrałam prędkości.... i jestem. Udało się. Sesja, praca, wyprowadzka, dom, ludzie... Wszystko udało się ułożyć, spakowałam walizkę i pognałam daleko, gdzie ludzie żyją spokojniej, gdzie mogę w końcu odpocząć. I powraca moja pasja do tego, co chciałam przecież robić przez tyle lat... Gdzieś to traciłam po drodze przez ludzi rzucających kłody pod nogi, przez okoliczności, przez uczelnię, która zamiast uczyć latać, przygniata nas do ziemi. Pewnie też i przez samą siebie, zbyt dużo sobie odpuszczałam, zbyt byłam słaba, znów pogrążałam sama siebie. A przecież codziennie rano na wyświetlaczu telefonu pojawia się to samo zdanie - Kuka voi itsensä voitta, ei koskaan häviä (Kto potrafi zwyciężyć samego siebie, nie zginie nigdy.). A ileż to razy największym wrogiem moich marzeń byłam ja sama?

Hej moja Finlandio, zawsze wiedziałam, że jest w Tobie coś magicznego. I teraz to czuję. Każdym zmysłem, kiedy patrzę, jak pięknie jest w koło (yhmm, nie myślę na razie o ciemnej jesieni hyh), kiedy widzę tą zieleń wszędzie wkoło, kiedy czuję, jak pięknie pachnie tutaj lato, kiedy zamiast znów gdzieś biec dotykam świeżej trawy i pływam nago w jeziorze, a każdy dzień smakuje inaczej, każdy niesie ze sobą coś nowego... 

Uśmiecham się do wspomnień, ale wcale nie chce mi się wracać.
I nie wrócę. Na pewno nie do tego, co było.
I już nie taka sama.



Póki co, knuję wrześniową wizytę w Polsce, rzekłabym wrześniową kampanię, ale może się mylić z sesją, a to mam już za sobą :D Mhm, ano jest nad czym kontemplować, planować i kombinować. Goście z Brazylii i Niemiec, Żnin, Poznań, Bieszczady, i... Taaa, czy mi starczy na to wszystko czasu i ogarnięcia? Najpierw muszę upolować bilet. Wrzesień, Turku-Gdańsk: 5 euro. Żal nie skorzystać! A i Turku trzeba przecież znów odwiedzić.

Pozdrawiam i nie tęsknię. ;)



Kun uni ei tuu - kiedy sen nie przychodzi.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

          3 tygodnie. Już i dopiero.  Jest dobrze, kiedy wszystko nie jest już takie nowe dookoła, kiedy wiem gdzie, co, jak zrobić, w co wsadzić, dokąd iść. I nabrałam takiej niesamowitej pewności, że przyjazd tutaj jest najlepszą rzeczą jaką w tym roku zrobiłam. Rozglądam się dookoła, poznaję ludzi, słucham ich historii, spędzam z nimi czas. Dociera do mnie jak inne może być życie. Horyzonty, nowe horyzonty, perspektywy stają się coraz szersze.  Zaczynam marzyć więcej, snuć więcej planów, myśleć jak mogę zrealizować to, co zawsze chciałam w życiu zrobić, co zobaczyć, dokąd pójść. Chyba inspiruje mnie bardzo pewien człowiek. Rok dookoła świata, potem Hiszpania, Australia, Honduras, Azja… Spokój, spryt w oku, pewna postawa, humor, doświadczenie, otwartość. Jak go poznałam? Couchurfing. Odpowiedź na moją wiadomość: Mamy jutro grill party w ogrodzie. Jesteś tam bardzo mile widziana. A to sobie myślę – zajebiście. W domu jest git, ale na łeb idzie dostać po 2 tygodniach z dziećmi, przecież byłam przyzwyczajona do zupełnie innego życia w Poznaniu. Bycie tutaj jest inne, jest wspaniałe, ale trzeba przecież czasem wyjść, porobić się trochę, posiedzieć w nocy przy ognisku nad morzem. I rankiem dnia następnego bruździć na życie we wspólnej niedoli. Bo kac jak nic łączy ludzi. Poznałam więc grupę ludzi, którzy, hmmm…. Wiedzą o co chodzi. Mały przykład, szybka wizualizacja. Poranne zmęczenie po wczorajszych wojażach. Leżysz na huśtawko-ławce, zajadasz truskawki dopiero co zerwane z pobliskiego krzaczka, niebo jest niebieskie, prawie czyste, gdzieś tam wysoko wędrują białe cirrusy. Słońce świeci mocno, jest ciepło, przyjemnie. Nagle nad głową pojawia się ręka podająca zimne piwo. Pstryyyk. Dary z nieba hyhy. Eee, to Pentti, a raczej jego ręka, jak to ma w zwyczaju, pojawia się nagle w zasięgu wzroku podając piwo. Zacny to zwyczaj. Potem karmią cię widelcem świeżym mięsem z grilla, przynoszą herbatę. Potem siesta, chmura czy dwie i słodki chillout, leżę na podłodze, powietrze pulsuje reggae, spooooookój. Jest doobrze. Oczy się zamykają…

Bardzo się cieszę, że ich poznałam. Żałuję tylko, że tak słabo na razie znam język. Wyłapuję już ten charakterystyczny dialekt z Oulu, ale przede mną jeszcze długa droga. Silimät, meleko, kolome*. Mówiłam już, że bardzo się cieszę, że tu jestem? Przede mną ciężki tydzień, wczesne pobudki i przez cały dzień próby okiełznania terrorystów. Ale to już są moi terroryści, i nawet ucieszyłam się na ich widok kiedy wróciłam do domu po weekendzie. Yhy, wyszłam z domu w piątek po południu i usłyszałam: możesz wrócić w niedzielę, my wyjeżdżamy. No to jazdaaaaaa. A był to weekend intensywny:

Wyszłam więc w piątek z domu i pomaszerowałam na autobus. Niestety straciłam nadzieję na jego przyjazd po 40 minutach czekania, więc żeby dotrzeć do miasta złapałam stopa. A nie jest to takie proste w tym kraju. Ludzie mają raczej zdziwione twarze widząc mnie machającą łapką przy drodze. Ale zatrzymał się sympatyczny starszy pan. Nie mówił po angielsku, hoho czelendż. Spytałam, czy jedzie do Oulu, powiada, że nie. No to może gdzieś w pobliże Oulu? Kiwa głową, że tak. Zaczęliśmy rozmawiać sratatata coś o Polsce, o Qstocku, o fińskim, skończyło się tak, że ów pan zboczył ze swojej drogi, podwiózł mnie do miasta i wysadził centralnie przed wejściem na festiwal, po czym odjechał w swoją stronę. Bardzo to było przyjemne J

No to Qstock (nastąpi teraz omówienie strony muzycznej, więc kto nie jest zainteresowany będzie na pewno znudzony:P). Brzmi trochę jak Woodstock, na który z przyczyn technicznych jechać nie mogę, więc miałam chociaż jakąś namiastkę (Naprawdę namiastkę: razem 20 tys. ludzi przez dwa dni, i klimat nie ten, oj nie teen…  Rzekłabym nawet, że bez klimatu…).Kupiłam bilet tylko na piątek, koniec końców to sporo kasy (jeden dzień 50 e), a najbardziej chciałam zobaczyć Amorphis. No i miałam. Cały czas z bananem na ryjku oglądałam latające dredy wokalisty. Ale po kolei. Pierwsze było Ominium Gatherum, nawet niezłe. Szkoda tylko, że w tej budzie było słabe nagłośnienie, ciężko było czerpać przyjemność z muzyki… Potem jakieś popowe wokalistki, fińskie flamenco (wtf?), jakiś młody szalony zespół, gdzie wykonawcy wykonywali więcej skoków i fikołków na scenie niż grali muzyki (Sininen Kaappi). Wokalista, chociaż głos miał, nie powiem, zjawiskowy, zdawał się wrzeszczeć do mikrofonu bez ładu i składu, byle było głośno. Później połączenie punka z ciężkim metalem. Black dead punk? Hardcore? Hmmm niekiedy coś wpadało w ucho, ale bardziej przyprawiało chyba o ból głowy… (Terveet Kädet) Następnie… Petri Nygård! Wspaniała lekcja fińskich wulgaryzmów, czasem pojawiały się nawet słowa, którymi nie były vittu, saatana lub perkele… Ale było zabawnie, muzyka chilloutowa, można się nawet było bujać, czy tam dygać do rytmu… (btw na youtubie można zobaczyć ciekawe połączenie metalu i rapu w wykonaniu Petriego właśnie i Mokomy, jest zabawne i ma wesoły klip w którym wokalista pojawia się na okładkach przeróżnych płyt reprezentujących historię metalu… generalnie czyta rozrywka). Gdzieś w międzyczasu jakieś dwie wokalistki śpiewające na jedno kopyto, których nazw nawet nie pamiętam…  Następnie niejaka Regina. Nazwa nijaka, ale coś w sobie miała, w sposobie śpiewania, że zwracała uwagę, i nawet słuchałam jej przez dłuższy czas. Muszę znaleźć chyba jakieś jej utwory (jak podłączą w końcu zasrany Internet…). Haloo Helsinki! było naprawdę niezłe na żywo, dużo lepsze od Happoradio, którzy grali piosenki brzmiące wszystkie zupełnie tak samo. Bardzo popularni w Finlandii, często puszczają ich w radiu. Jak dla mnie bez polotu, monotonnie. Popularny rock. Nazwa mówi sama za siebie. W końcu Amorphis. Świetny koncert. Ale ta godzina minęła tak szybko. W końcu to festiwal, nie mogli grać dłużej, ale czekałam na ulubione piosenki i się nie doczekałam. Tym się trochę zawiodłam, ale koncert i tak zaliczam do jak najbardziej udanych. Miałabym nawet świetne video, ale aparat nie wytrzymał natężenia dźwięku i muzykę słychać kiepsko… Na koniec wieczoru – Children of Bodom. Największa sobotnia gwiazda. Sporo sfiksowanych nastolatków z  oczami wlepionymi w scenę z półotwartymi gębami i wyglądem.. nieco opóźnionym, machających łapkami na prawo i lewo jak w transie, myślałam, że się zaraz zaczną ślinić z podniecenia… Takie dzikuski przeszkadzają w cieszeniu się koncertem, który tak czy siak był przeciętny, tak jak i poprzedni, który widziałam. W obu przypadkach gwiazdą wieczoru było CoB, ale ja pojawiałam się tam dla supportów, które na obu koncertach były lepsze niż właściwa gwiazda. Najpierw Ensiferum w Warszawie, teraz Amorphis na Qstocku.  Nie doczekałam się od Childrenów Everytime I die, Needled 24/7, We’re not gonna fall…. Monotonnie, bez szału, czekałam na rozwój wypadków, aż tu nagle koncert się skończył. I klops. Kiepsko jak na jedyny w tym roku koncert w Finlandii.


Pożegnałam się z ludźmi, z którymi spędziłam Qstock, bardzo zresztą przyjaznymi, poznanymi na last.fm. Juho nie zostawiał mnie samej podczas festiwalu, podpatrywaliśmy po trochu wszystkie zespoły, poszwędaliśmy się wkoło. Po Childrenach poszłam szukać mojego couchsurfingowego hosta, Kallego. Spotkałam jego i jego znajomego. Koniecznie chcieli mówić po angielsku nawet między sobą, ponieważ chcieli potrenować. Skutkiem tego ich komunikacja między sobą była niemiłosiernie przedłużana, gdyż jeden z nich sklecał zdania naprawdę powolnie… Ale byli bardzo towarzyscy, rozmawialiśmy potem chyba do 3:30 w nocy o wszystkim po kolei, najwięcej o dziwnościach w języku fińskim. Rankiem wstaliśmy skoro świt o 11. Mój host był średnio sprawny motorycznie, gdyż leczył kaca. W końcu poszedł znowu spać. Wtedy pojawił się brat owego znajomego, i zaczęła się dysputa o muzyce, całkiem nawet ciekawa (oni właśnie przedstawili mi duet Mokomy i Petriego Nygårda). Miły poranek, na śniadanie kanapeczki i piwo, potem odprowadzili mnie na autobus, a sami poszli Qstockować sobie dzień drugi. Ja zaś ruszyłam na grilla do Penttiego i jego brata. Ale to już inna historia. Długo następnego dnia odsypiana. Bodaj do 17:00.

Ach.


last.fm connecting people. Juho i Joona.







Oj ma czym kręcić... :)


niedziela, 24 lipca 2011

Stare notatki

Pierwszy tydzień minął bardzo szybko. Tak to jest w nowych miejscach. Każdy dzień zdaje się ciągnąć w nieskończoność, ale nim się obejrzysz, cały tydzień jest już za tobą. Jeszcze ani razu nie wybrałam się do miasta. I tak byłam cała zajebana w akcji, jeszcze gdzieś bym się zagubiła, hyh. Musiałam się zaaklimatyzować najpierw tutaj. I już jest spoko. Coraz więcej wspólnych tematów, żartów, coraz więcej kumam po fińsku. Wlewam w siebie kofeinę w sporych ilościach (obie z Päivi jesteśmy chyba nałogowcami), wpieprzam rano owsiankę (bo dlaczego nie, no!) i gram na gitarze! Parę dni temu zgadałam się z Päivi, że obie potrafimy obsługiwać to wiosło, przyniosła więc i odkurzyła starego klasyka i teraz obie gramy Claptopna. Najczęściej ja gram, Päivi śpiewa :D Idzie nam, hmmm… powoli :D Nauczylam Samu grać Nothing else matters, ale niestety młody nie jest świadom co to Metallica, Eh. Ale fakt posiadania tutaj gitary ucieszył mnie niepomiernie, bo brakowało mi tego w Poznaniu.

I czasu. Czasu też mi brakowało. Teraz mogę siedzieć w spokoju, patrzeć, jak na zielone drzewa za oknem pada letni deszcz. Nigdzie się nie śpieszyć, o nic poważnego nie martwić, nie stresować. Żaden czynsz, rachunki, kolokwia, nauka, wkurzający współlokator,  jeden czy drugi, pranieee (tak kurna, pranie! W Poznaniu nie miałam pralki w mieszkaniu przez rok! Masakra…) i inne… sranie w banie. A tutaj życie jest spokojniejsze. OK, jeśli Pyry śpi :P

W ogóle życie tutaj jest mniej spięte., ludzie się mniej denerwują, mniej spieszą. Może to ten dom, może cała Finlandia (no, i wiele zależy też od poszczególnych ludzi), tego się jeszcze dowiem, ale tak czy inaczej jest to przyjemna odmiana. Byłam zdziwiona (mile) na początku, bo przyzwyczaiłam się, że w domu zawsze był z czymś problem. A tutaj? Kit z tym, ze mały rozpierdzieli jedzenie po całym stole, spoko, w końcu zje. To nic, że rozleje truskawkowy sok na czyte ubranie, następnym razem będzie ostrożniejszy.  Nie jest rozpuszczony, uczy się konsekwencji. Jeśli dzieciak coś rozleje, rozsypie, nie ma krzyku, ale sprząta sam. Wtedy uczy się, że nic samo się nie posprząta.  Nie, że mama przyjdzie, posprząta za niego przeklinając przy tym i srając złością non stop. Nie opierdziela się dzieci za bycie dzieckiem.


Ogólnie zasady panujące tutaj całkiem mi się podobają. Päivi i Sampo są świetni, nie mam obaw, że będą kiedyś nie fair. To widać po nich, po stosunku do dzieci, w codziennych małych sprawach. Ale jeszcze musimy się lepiej poznać. No, i język. Wiadomo, moje wielce błyskotliwe poczucie humoru musi znaleźć swoj wyraz w słowach, obcy język nieco je krępuje... :P



/ 2 tygodnie w Finlandii!! Blog ma zaległości... A się działo :)

Pierwszy kac w Suomie. Cały, calutki dzień.
Ale impreza była tego warta :D

piątek, 22 lipca 2011

Terroristijohtaja :)

Oho.

Gitara po naszych muzycznych wyczynach.

Tak w Finlandii wygląda powstawanie szybkiego łącza internetowego. :)

Dzikie zabawy wieczorami.


Tekst nadejdzie później :)

wtorek, 19 lipca 2011

Wyobraź sobie...




Wyobraź sobie, że…. jedziesz długi czas przez las po kamienistej drodze, przez którą przebiegają młode renifery, naprawo i lewo drzewa, to brzozy, to świerki. Dojeżdżamy do jeziora, nad którym stoją drewniane domki otoczone trawą i lasem.


Pijesz wino z kryształu przy drewnianym stole. Potem czas na saunę. Bierzesz ręcznik i wychodzisz z chatki. Sauna stoi obok domku. Stara, 40-letnia, drewniana sauna. Na rozgrzane kamienie szybkim ruchem wlewa się wodę z jeziora. Pachnie brzozą. To przez brzozowe witki, którymi smaga się po ciele, żeby poprawić krążenie krwi. Do sauny idzie się oczywiście nago, najpierw mężczyźni, później kobiety.. Krople potu spływają po ciele, czujesz słony smak w ustach.

Sauna

 Z górnej ławki schodzisz na dół, otwierasz drewniane drzwi i wybiegasz przez trawę na kołyszący się przy brzegu jeziora drewniany most. Powoli się zanurzasz. Woda jest chłodna. Ale jesteś przecież na północy, może i wypada powiedzieć, że ciepła, w końcu to środek lata.


Tego uczucia nie da się opisać. Zanurzasz się w czystej wodzie jeziora, nago, czujesz się tak wspaniale lekko. Płynąc śmiejesz się. Ogarnia cię poczucie, że ta chwila jest wyjątkowa. Czujesz się idealnie, nie potrzeba ci w tym momencie nic więcej. W koło jeziora zielony las, drzewa odbijają się na tafli falującej wody, słońce ma się ku zachodowi. Ale jest jasno, tutaj cały czas jest teraz jasno. Słyszysz delikatny plusk wody, śpiew ptaków, dalekie, stłumione krzyki bawiących się dzieci . Myślisz tylko o tym, jak ci teraz przyjemnie. Nad tobą niebo pochmurne, ale jasne, woda idealnie opływa, chłodzi nagie ciało, czujesz każdy jego punkt. Oddychasz pełną piersią, płyniesz powoli, leniwie. Cieszysz się chwilą. Harmonią. Magią.

Witaj w Finlandii.


Na północy, gdzie słońce zachodzi tylko na chwilę, by zaraz pojawić się znów, nieznacznie z innej strony. Na moment tylko udaje się na spoczynek, nie zabierając przy tym światu swojego światła.
Z jeziora znów do sauny. I znów do jeziora. Potem ubierasz się, siadasz na ławce. Jesteś jak nowo narodzony. I jeszcze puszka ginu do ręki.
Jest pięknie.


Wracasz teraz do drewnianej chatki, zapada noc. Zapada noc? Zegarek mówi, że jest już po północy. Za oknem jasno, wiatr tańczy pośród zielonych gałęzi drzew. Jezioro jest spokojne, ciche.
Wreszcie kładziesz się do łóżka. Po kąpieli i saunie ogarnia cię błogie uczucie. Zamykasz oczy. Nie możesz przestać się uśmiechać. Nie wiesz nawet kiedy usypiasz.
Budzisz się, otwierasz oczy. Słońce stoi już wysoko na błękitnym niebie, promienie tańczą na wodzie. Uśmiechasz się. Wstał kolejny dzień.  A może wczorajszy wcale się nie skończył…? ;)


Mina nienajlepsza, ale piękne zdjęcie :P

Mały bandyta :)





Piękny to był dzień ;)