czwartek, 21 lutego 2013

Leżąc na Bałtyku

Za drzewami już tylko biała pustynia, czyli zamarznięte morze.


    Brzeg Bałtyku znajduje się 500m od mojego fińskiego domu. Wybraliśmy się więc wczoraj na narty po zamarzniętej wodzie. 
Pierwszy raz narty na nogach miałam w grudniu, wczoraj był może piąty raz, dlatego jestem troszeczkę dumna z siebie, bo myślałam, że nie dojadę. :)

    To takie dziwne uczucie śmigać na nartach po zasypanym śniegiem morzu wiedząc, że pod nogami ma się nie wiadomo ile metrów lodowatej wody, i że gdzieś tam pod śniegiem, pod centymetrami lodu, życie nie daje za wygraną i morskie stworzenia machają ogonkami w prawo i w lewo. 

    A ja sunę po powierzchni, co kilkanaście minut przeklinając pod nosem odpinającą się nartę. Wkurza mnie lecąca z nosa i zamarzająca zaraz pod nim woda. I że nie mogę zdjąć czapki ze spoconej głowy, bo zaraz by zamarzła. I że moja kondycja pozostawia wiele do życzenia. 
    Ale udało się! Kahvankari zdobyta! Czyli mała wysepka znajdująca się jakieś 2,5km od brzegu.

Najpierw w oddali majaczyła nam przed oczami mała grupka drzew. Powietrze było mroźne i czyste. Kiedy dotarliśmy na wysepkę słońce właśnie zachodziło, dlatego szybko zabraliśmy się w drogę powrotną. (Zaraz po tym, jak zaliczyłam glebę próbując podnieść tyłek.)

Leżę na Bałtyku. Albo na brzegu wysepki, ciężko wyczuć...

Po zachodzie słońca widoczność zmniejsza się w błyskawicznym tempie. W ciągu 15 minut świat widać było nie dalej niż na odległość 100m. Jeszcze chwilę później zostaliśmy otoczeni przez wszechogarniającą biel, whiteout. Zniknął zarys brzegu, do którego wracaliśmy, a kiedy się odwróciłam okazało się, że wyspa również została pochłonięta. Przez chwilę można było zapomnieć skąd się wraca, i dokąd się zmierza. Wkoło była tylko biel, nie widać było gdzie kończy się śnieg, a zaczyna niebo, horyzont rozpłynął się w białości. 
    Kiedy posuwaliśmy się  naprzód, dziwne rzeczy działy się przed naszymi oczami. Brzeg i znajdujące się na nim drzewa to pojawiały się przed nami, co rusz to większego rozmiaru, to znikały kompletnie w mlecznej otchłani. Ale zbliżaliśmy się już do lądu. Biała mgła unosiła się nad śniegiem, powoli odsłaniając horyzont. W końcu ukazał się też brzeg. Zmęczona, ale zadowolona wróciłam do domu i... rozpaliłam ogień w saunie. 

Taki dzień da się lubić.



czwartek, 20 grudnia 2012

20. grudnia

Wstałam dziś przed słońcem! Ale to żadne osiągnięcie, kiedy słońce wstaje o wpół do jedenastej. Wstałam, napiłam się wody i... stwierdziłam, że wracam do wyrka. To był błąd. Obudziłam się potem o 12:00, słońce stało już wysoko, wszak połowa jego czasu na niebie minęła, i otrząsałam się z nieprzyjemnego snu, którym pokarało mnie słonko za przesypianie jego blasku.

Wstałam więc, odsłoniłam okno na świat i poczyniłam zdjęcie.



Mamy 20. grudnia, wczoraj sobie przypomniałam, że zaraz Święta. Bez napinania się cały miesią wcześniej. Z roku na rok coraz mniej czułam w kościach tą całą świąteczną atmosferę, a w tym to już w ogóle jakoś nie ma wielkiego halo. Ominęła mnie przedświąteczna nawała roboty na uczelni, tłumy w galeriach handlowych (gdybym nadal pracowała w McDonland's w centrum handlowym to chyba powtykałabym im te cheeseburgery w tyłki... ludzie wkurwieni dziką gonitwą po prezenty, zestresowani, że tak dużo do zrobienia, a tak mało czasu, a że dziecko ryczy, że choinka nie kupiona, że pierniki się spaliły, że teściowa wpada z odwiedzinami, że śniegu nie ma, że do fryzjera kolejki... I takie zdesperowane babki z nerwami w strzępach przychodzą z dziećmi po happymeale i drą na ciebie mordę, że plamka na jabłku, że frytka krzywa, że zabawki do dupy... noszjapierdole. Ja mam jedną radę dla wszystkich, nie wkurzajcie tych, którzy podają wam jedzenie :)), no i najgorszy kocioł w domu, wiecznie jakiś problem i wojna, jakby nie było można zrezygnować z części tej całej kiczowatej otoczki na rzecz faktycznego rodzinnego świętowania i cieszenia się faktem, że w końcu wszyscy na raz jesteśmy w domu. Zmyć naczynia trochę później, zostawić talerz na stole (wszak zaraz i tak będę jakieś pierogi czy coś innego wpierdalać...), zjeść czekoladę na śniadanie i cieszyć się, że donikąd nie trzeba się śpieszyć.

No nie lubię świąt! Ludzie zazwyczaj robią na mnie krzywe miny i myślą w duchu, że jestem podłym człowiekiem. No nie podnieca mnie ciężarówka coca-coli i piosenka, że coraz bliżej święta (zwłaszcza, kiedy słyszysz to zaraz po Wszystkich Świętych w listopadzie), ani też całowanie wszystkich ciotek, zachwyconych faktem, że rośniesz i pytających kiedy ślub, bo jesteś już przecież po dwudziestce! :O Ani sztuczne kreowanie wspaniałej, podniosłej świątecznej atmosfery.

Powzięłam już jakiś czas temu, że chcę uciekać dokądś w tegoroczne Święta. Tylko, że plan był spędzić je z Dorotą w ciepłym kraju. Zamiast tego wylądowałam nagle na północnym końcu Bałtyku, bynajmniej nie jest ciepło i nie ma Doroty. Za to święta są bez wątpienia białe i do św. Mikołaja blisko. Nie będzie musiał daleko rózg targać.

Tegoroczne Święta upłyną więc prawdopodobnie pod znakiem sauny, czerwonego wina i fińskiej świątecznej owsianki. Stawiam jednak najbardziej na wino. Przy czym pozwolę sobie zakres sygnifikacji słowa wino nieco rozszerzyć, oho, niechże to będzie merry krismas.

Tak więc uciec się udało, aczkolwiek w nieoczekiwany sposób. Kto wie, może to mi dobrze zrobi i za rok będę się nawet cieszyć ze świąt w Polsce? O ile mnie dokądś znów nie wywieje...

sobota, 8 grudnia 2012

No light, no light



     Halo halo Mietku, halo halo Franku... Witam ponownie. Wróciłam na północ. Coś mnie gnało, coś mnie ciągnęło w górę mapy i długo w Polsce nie mogłam wysiedzieć. Może Biegun Północny działa na mnie jak magnes, bo strasznie się wierciłam z tyłkiem z powrotem w Poznaniu i stwierdziłam, że wracam. 'Bo tak będzie leeepiej.' Haha! Szukałam sobie wymówek. No i znalazłam. Wymówki co prawda już zdechły, a ja nadal tutaj jestem. Bo to nie o powody chodzi, ja tu tak na prawdę jestem bez powodu, bo dlaczego by nie? Jestem bo mogę. No bo jak nie teraz, to kiedy? Pókim młoda i mam na to siłę. Trochę chciałam się urwać z miasta doznań, trochę szukałam wrażeń, trochę byłam ciekawa, trochę... bardzo jestem stuknięta. Ale nie uważam tego za wadę, wprost przeciwnie, to taka przyprawa do życia, dodaje smaku. Może przerażała mnie wizja przewidywalności zdarzeń, gdybym została. Teraz nie mam pojęcia co będzie jutro, a co dopiero za tydzień, nie mówiąc już o przyszłym roku. I nie bardzo mi to przeszkadza, przecież co by nie było, w każdym momencie można zacząć od nowa. A co nie zabije, to wzmocni! Bo Północ cały czas daje mi w kość. A ja się powoli uczę przetrwania.

Mamy 8. grudnia, prawie rok temu skończyła się moja pierwsza fińska przygoda, dając początek tej obecnej. Ohoho ja przecież wiedziałam, że wrócę. Czekałam tylko na sposobność.

No i popijam poranną kawę siedząc 200km na południe od koła podbiegunowego. Pada śnieg, pada śnieg, tylko nic nie dzwoni... Jeszcze jest jasno. Dziś dzień trwa 4 godziny i 2 min, a najkrótszy wciąż przed nami. Wschód słońca po dziesiątej, zachód ok. 14:00. Już któryś dzień z rzędu, gdzieś w okolicy 15:00, wydaje mi się, że już pora na wieczorną herbatę i książkę, potem zabierać się do spania, zapada zmrok, leniwieję... Po czym patrzę na zegar i pukam się w głowę. Dzień dobry Suomi!


P.S. Kawa wypita, idę na narty! Mój pierwszy raz! :O Nie chcieli mi wierzyć, że w życiu jeszcze tych kijów nie miałam na nogach... No co, toć ja prosta dziewojka z małego polskiego miasteczka, gdzie fiński mylą z chińskim...


Wczoraj poszam odśnieżać obejście, dzisiaj wszystko szlag trafił, już zasypało...!

poniedziałek, 28 listopada 2011

Końcowy zryw

Północny jesienny zachód

Człowiek nie zmienia się od razu, nagle jakby piorun strzelił. Zmiana wymaga czasu. Wymaga też, wiadomo, bodźca, katalizatora, nagłego zdarzenia, które uświadamia mu potrzebę zmiany. I o jest jedyna nagłość. Zmiana nastawienia. Wtedy można konsekwentnie dążyć do wprowadzenia zmian w praktykę. W codziennych drobnych sprawach zauważać usterki i działać inaczej. Brzmi jak strasznie mozolna praca, ale jeśli tylko jasno widzimy sens i cel... Nic przyjemniejszego. W końcu przecież zmierzamy ku lepszemu.
Należy wymagać od siebie, nawet gdyby inni od nas nie wymagali. Dopiero potem można wymagać od innych.

Bardzo dobrze, że życie cały czas daje w twarz, raz po raz, to z lewej, to z prawej; w momentach, gdy myślisz, że jest zajebiście. Bardzo dobrze. Małe osiągnięcia nie są po to, by usiąść z dupą i cieszyć się z namiastki sukcesu i dziwować ojejj jak jest fajnie. One są po to, by piąć się wyżej. Żeby dobre było lepsze. Żeby średnie było dobre.

Poczułam dziś dość dotkliwie, że zawiodłam w kilku kwestiach. Świadomość ta przyszła z rana, jeszcze przed słońcem (słońce wstaje o 9:40). Strasznie to było gówniane uczucie, ale... grunt to szybko wyciągać wnioski. I nie milczeć do cholery, nie milczeć! Wytrzymać ten kwaśny smak świadomości, że dało się dupy, połknąć i popić słodkim! "Proste słowa z gardła nie chcą wyjść najbardziej." Zwłaszcza ja mam z nimi problemy. Wiem doskonale, co było nie tak, i strasznie mi głupio. I snuję się potem jak nie powiem co, i zbieram w sobie, żeby powiedzieć, to, co chcę. Bo chcę, tylko, nikt mnie tego nigdy nie uczył. I gardło nie jest przyzwyczajone do mówienia niektórych słów na głos. Uczyłam się więc sama i jestem teraz dumna. Szło opornie, ale trafiłam w końcu do właściwych drzwi i powiedziałam 'tak, zawiodłam, przepraszam, ale zaraz wszystko naprawię!'. I ulga. Takie to proste. Takie to trudne.

Wypijmy za błędy. Wkrótce. Ale najpierw je naprawmy.

niedziela, 30 października 2011

Finowie


Finowie są charakterystyczni. 
Przebywając w Finlandii z całą pewnością nie da się nie zauważyć różnic kulturowych i osobowościowych pomiędzy Polakami, a Finami. Oczywiście chcę tutaj poruszyć kwestie bardzo ogólne. I tak, jak na początku byłam całkowicie przeciwna jakimkolwiek uogólnieniom i powtarzaniem stereotypów (co wynikało pewnie też z faktu ogólnego nimi zauroczenia), iż Finowie są zamknięci w sobie, mówią bardzo mało (albo nic) i są generalnie gburowaci, tak dziś, po spędzeniu jakiegoś czasu otoczona tylko i wyłącznie Finami, jestem w stanie powiedzieć, że....  To prawda :) Ale NIE PRZEJMUJMY SIĘ STEREOTYPAMI! Choć rzeczywiście tkwi w nich ziarno prawdy, to przecież ciągle jest to tylko część. Ta prawda tkwi czasem głębiej, czasem płycej, czasem zaciera ją czas, który zmienia rzeczywistość i ludzi, ale coś w niej jest. Nie można tylko słuchać cudzych opinii i przyjmować ich na sucho, bez obróbki, weryfikacji i bezmyślnie tworzyć sobie w głowie fałszywe obrazy. Urok Finów trzeba po prostu poznać ;)

Ja rzekłabym: Finowie nie są prości w odbiorze. Potrzeba czasem trochę cierpliwości żeby odnaleźć się w ich otoczeniu. Ileż to razy kobiety powtarzają, że facetów ciężko jest zrozumieć? Może i ciężko, za to Finów NIE DA SIĘ zrozumieć wcale. Pocieszające? No niby... Powierzchownie patrząc można by rzec, że to tłumaczy dlaczego w kraju o powierzchni porównywalnej do Polski mieszka zaledwie 5 milionów ludzi. No właśnie powierzchownie, bo ta teoria niestety nie trzyma się kupy, ja stawiałabym bardziej na warunki przyrodnicze, takie jak ukształtowanie terenu i klimat. Jak natomiast odnieść się do natury Finów i faktu, że przyrost naturalny jest cały czas dodatni? Tutaj jest pies pogrzebany, ja na to pytanie odpowiedzieć nie potrafię, aczkolwiek można by zastanowić się nad socjalizującymi właściwościami alkoholu... ;)
Finowie nie są szczególnie rodzinni, lubią zachowywać dystans w kontaktach w fizycznych, z całą pewnością nie należą do najbardziej wylewnych obywateli świata. I ciągle się rozmnażają! 
Ponadto mają świńskie noski, skośne oczka, na ulicach faceci są śmieszni, a dziewczyny wulgarne i agresywne. Ale spokojnie, to tylko ci, którzy najbardziej rzucają się w oczy. :)

W rozmowie z jedną Finką poruszyłam temat fińskiej mentalności i opowiedziała mi, że pewnego lata do jej rodzinnego domu przybyła na wakacje dziewczyna z zagranicy, nie pamiętam skąd, i została z nimi na dwa miesiące. Owa Finka ma dwóch braci, zdaje się nieznacznie starszych od niej. Nie mogłam uwierzyć kiedy powiedziała, że jej bracia przez całe dwa miesiące nie odezwali się do dziewczyny ANI SŁOWEM! Zatkało mnie, myślałam, że robi sobie jaja, ale nie.... Potem przypomniałam sobie, że ci bracia mają teraz rodziny składające się z żony i kilku dzieciaków w pakiecie.... -Zaraz, zaraz, w takim razie jak to się stało, że oboje mają teraz żony? - zapytałam. Finka zaśmiała się i powiedziała, że też tego nie wie...
Sama przeżyłam kilka sytuacji, kiedy to miałam ochotę głośno zakomunikować Finom, iż są popierdzieleni, ALE! Jeśli ktoś mnie spyta o naturę Finów, to na pewno daleka będę od stwierdzenia, że są nietowarzyscy, zamknięci czy ponurzy. Mają, co prawda, takie skłonności, ale jest to bardzo jednostronne podejście do sprawy. Jest bowiem i druga strona medalu:

Finowie nieprzewidywalni. Szaleni. Tak, tak. Porównałabym to do spokojnej tafli jeziora, w której odbijają się drzewka, chmurki... I nagle ni stąd ni zowąd z pluskiem i hałasem wyłania się z samego środka wielki potwór i zacznie.... Tańczyć, śpiewać i robić fikołki. Taki Fin siedzi sobie cicho i obserwuje rozwój wydarzeń snując chłodne przemyślenia, a potem nagle wyskoczy z czymś zupełnie nieoczekiwanym.
Jak dla mnie są narodem niezwykle zabawnym i urokliwym, ich wady są do zaakceptowania, a ich zalety sprawiają, że pobyt tutaj to naprawdę wspaniałe doświadczenie. Spotkałam wielu niesamowicie przyjaznych,  towarzyskich i gadatliwych ludzi, zawsze z uprzejmością i ciekawością przyjmujących nowych przybyszów. Gościnnych, pogodnych, bezproblemowych. Takich właśnie poznałam najwięcej. Tak więc stereotypy, owszem, nie biorą się znikąd, ale nie warto się nimi przejmować :)

Widzieliście inny naród, który myje naczynia szczotkami, wpierdziela słone, czarne bobki nazywając je słodyczami i tarza gołe tyłki w śniegu zaraz po wybiegnięciu z sauny? Nie? To zapraszam do Finlandii:) I mnie zdarza się robić to samo....

Rozwinę jeszcze szczegółowo pozytywne aspekty fińskiej mentalności i wyłożę moją wysnutą pewnego wieczoru teorię. Wysnutą w saunie, a jakże. Ale na dziś już definitywnie starczy.

Tekst został skrócony i ograniczony tematycznie, gdyż moja skłonność do zbaczania z tematu i pierniczenia o dupie maryni zamiast przechodzić do sedna sprawy jest beznadziejnie nieuleczalna.... I tak macie za dużo pierdół do czytania :P


Nad brzegiem rzeki Oulujoki usiadłam i nie płakałam...