wtorek, 27 września 2011

ookoo


Powiem jeszcze raz, gdziekolwiek jesteśmy, naszą rzeczywistość kształtują przede wszystkim ludzie, którzy są wokół nas. Albo właśnie ich nie ma.

Nowe drogi, nowe bezdroża. 




Finlandia dziś szaleje, tuulimyrsky, burza wietrzna cały dzień. Drzewa tańczą jak opętane, wkoło domu latają przedmioty, które były zbyt lekkie by oprzeć się wichurze. Leje bez przerwy. A ja cały dzień walczyłam ze sprzątaniem, myciem wielkich okien, bez prądu i z huczącym wiatrem w uszach. Uporałam się w końcu z robotą dopiero krótko przed 17, ekspresowy prysznic, potem godzinny kurs językowy on-line (naprawdę produktywny!) no i dopiero usiadłam z tyłkiem i odetchnęłam. Ale mimo, że był to dzień zapełniony pracą, bo cały czas było coś do zrobienia, to myślę, że był produktywny pod względem przemyśleń. W końcu machanie łapkami myjąc okna jeszcze raz takie jak ja, skakanie po drabinkach i krzesełkach, czyszczenie ścian i sufitu w łazience to doskonała okazja do rozmyślań filozoficznych, ogólno-życiowych i takich o dupie maryni. Do tego muzyka. Dobra, naprawdę dobra nuta, inspirujące teksty mnie dzisiaj trzasnęły. Idealne do moich ostatnich rozmyślań. Jednym słowem, nie stoimy w miejscu, życie inspiruje ;)
Ale co mnie te okna nie nawkurwiały....

czwartek, 22 września 2011

pitu pitu

Suomeńskie posiadówki z kakao i czekoladą.



Z refleksji podczas spacerowania z psem:
Jestem językowym porąbańcem i każdy obcy język w jakimś stopniu mnie fascynuje. Tak więc jak bardzo nie byłby ten uniwersytet posrany, cieszę się, że studiuję filologię.

Dźwięk języka fińskiego jest naprawdę muzyką dla moich uszu, już od pierwszego usłyszenia zakochałam się w nim bezpowrotnie, już wiele lat temu. I poszłam za głosem serca, a serce śpiewało kuolema tekee taiteijlijan. Zwłaszcza mężczyźni mówiący tym ich  niskim głosem po fińsku, mmmmmm... iz medżik.

Tak, tak, Attu słyszał, psina poczciwa, jakem wybuchnęła na głos śmiechem raz, drugi i trzeci, w odpowiedzi na własne myśli.
Otóż... nieopisanie podnieca mnie (znaczy się w przenośni) dźwięk fińskiego szeptu, zwłaszcza w męskim wykonaniu, bo oni schodzą w tak niskie  rejestry. Przecież ten język jest tak piękny. Niskie dźwięki. Śpiewające samogłoski. Wydłużone głoski. Piękne słowa. (Nie wiem, czy to nie jest przypadkiem syndrom konia (zdaje się, że kilka osób wie, o co chodzi), ale przyznam, że to mnie może złamać, uhuuu :P) Dobra dobra, dosyć pitolenia. Mam jakiś śmieszny nastrój hyhy.
Okres się zbliża, mózg mi fiksuje. Pozytywnie.

Dlatego jako, że weekend tulee, a co za tym idzie - ciężkie walki o przeżycie do rana, uzbroiłam się w totalnie pozytywne myślenie i nawet pies przestał mnie wkurzać.
Myślałam już wcześniej, żeby zostać w domu, ale nie! Ruszam jak zwykle, plan ramowy: piątek po południu - wychodzę z domu, niedziela wieczorem - wracam wykończona ale zadowolona do moich małych bandytów.
Idę, idę, bo kto wie, co się zdarzy, precz z biernością, precz z przeczem! arzy, precz
A dwa, trzeba przecie obalić polską wódkę z fińskimi przyjaciółmi. Niech znają co dobre. Niese polska kultura.
Generalnie, wesoło mi. Bez żadnego powodu. 


Joo mä eteenpäin mee, taakse en ikinä!


poniedziałek, 19 września 2011

Ogień z rana


Obudziłam się wcześnie rano, godzinę przed budzikiem. Taki mnie przywitał ognisty poranek. Najpierw patrzyłam cała zachwycona, później otworzyłam drzwi balkonu, żeby sprawdzić, czy aby szyba nie kłamie. Dopiero później zaczęłam szukać aparatu, który okazał się umarły, trzeba było więc też znaleźć baterie i ładowarkę (no i odczekać z minutkę). Zanim uporałam się z przeszkodami technicznymi, kolor już trochę zrzedł. 
Ale to był piękny poranek. Nadal jest, tyle, że niebo jest już jednolicie szare. Gdybym obudziła się dopiero z budzikiem, nic bym nie wiedziała! Spojrzałabym na szare niebo za oknem, padający deszcz i łysiejące drzewa. Zamknęłabym znów oczy i zniknęła w półśnie.
A kiedy wstałam rano patrząc na to płonące niebo (zdjęcie moim małym aparacikiem tego nie oddaje...), otworzyłam drzwi i poczułam deszcz na własnej skórze, co więcej, dostałam z brzozowego liścia w twarz. Słyszałam też dziwne buczenie, nie wiem czy to była krowa, czy łoś, ale niech będzie, że łoś, jakoś tak lapiej pasuje, no nie? Była to z resztą moja pierwsza myśl, bo krowy buczą chyba inaczej. Ale co ja tam wiem.
To taki poranek, takie przebudzenie, po którym nie wraca się już do łóżka. Normalnie pewnie obudzona budzikiem w szarym pokoju nie miałabym ochoty zwlec się z łóżka i wyłączała budzik co 5 minut przez godzinę, po czym ustawiłabym go na kolejną godzinę później. Po wyczłapaniu się spod kołderki potrzebowałabym kolejnej godziny na ocucenie umysłu, i proszę, byłoby prawie południe. Zleciałoby sporo czasu zupełnie bez sensu, jeszcze spsułoby pewnie pół dnia.
A tak? Żyjemy! Od samego rana planuję, knuję, rozmyślam.
Budzik zadzwonił po kawie, śniadaniu, kilku dobrych piosenkach. Teraz pora na książkę.

Dzień dobry, Suomi! Mówiłam już, że cię uwielbiam?


niedziela, 18 września 2011

home


I call you Far Rider (...) because you are one who rides far from himself, and wishes not to look home. Until you do, you are neither white man nor Indian. You are lost. 
Hidalgo




To wszystko co mam dziś do powiedzenia.
Miłej niedzieli wszystkim (:

piątek, 16 września 2011

takaisin


Dzień dobry, Oulu!
Jestem z powrotem w domu. Strasznie zmęczona. Wielowymiarowo.

Ale co jest wspaniałe to to, że coraz bardziej się przekonuję, coraz bardziej czuję, że kocham ten język. Dwa tygodnie go nie słyszałam, a taką miałam radość kiedy na lotnisku zaczęły dochodzić mnie fińskie głosy.... To takie fajne uczucie.

Dziękuję wszystkim, z którymi się spotkałam podczas mojej wycieczki, naprawdę za Wami tęskniłam ;-) Szkoda tylko, że miałam tak mało czasu....

Mam pomysł na życie. Finlandia zostanie moją żoną i będziemy żyły razem długo i szczęśliwie.


Dobra dobra. Później napiszę coś normalnego. Muszę się ogarnąć generalnie. I przywitać się z moimi ulubionymi kątami w domu.

sobota, 3 września 2011

Nyt Puolaan


No to Puola!
Zdjęcie z wczorajszego grillo-ogniska z kiełbaskami, harmonijką i gitarą. Wrzuciłam kiełbaski do ognia -.- Ale były zjadliwe :D Tak to jest, jak dostaję do ręki skomplikowane przyrządy z kiełbaskami w środku.
Naprawdę miły wieczór. Nawet śpiewałam, co zdarza się w normalnych warunkach chyba tylko po pijanemu... Miało być coś polskiego, więc dj Katarina wrzuciła Nie płacz Ewka i Piła tango, bo akurat to pamiętałam hyh. 
Miałam takie poczucie, achhhh.... Naprawdę świetnie się czuję z tymi ludźmi, jak z drugą rodziną. [W tym miejscu było zdanie, które sama sobie ocenzurowałam....] Nieważne. Teraz komunikat:

OMG OMG co się dzieje!!!

Trochę chyba do mnie nie dociera, że Erick jest już w Polsce i za kilka godzin będzie u mnie w domu. Nie dociera, że w Gdańsku ktoś na mnie będzie czekał (nie wyobrażasz sobie jak się cieszę....). Nie dociera, że za kilka godzin wstaję i lecę do Turku (gdzie spotkam skacowanego pana Eki). Nie dociera również to, że musiałabym się chyba w końcu spakować.... Letnie ubrania nie będą już tutaj potrzebne, kiedy wrócę będzie już zanosić się na zimę. Póki co, piękna jesień ;)
Nie dociera, że trzeba ogarnąć uniwersytet, nie mam pojęcia jak. Mam nadzieję, że prof. Zabrocki mnie nie zabije...

Sauna + zimny cyderek. Łojojojo kocham ten kraj.

czwartek, 1 września 2011

Biblioteka

Odwiedziłam dziś miejską bibliotekę i wyszłam z niej w bardzo pozytywnym nastroju. Dość pokaźny budynek, tuż przy ujściu Oulujoki do morza, przy rynku. Wstawiłabym zdjęcie, ale raz, że nie zabrałam aparatu, a dwa, że strasznie jest brzydka (choć nowa). W środku natomiast jest bardzo przyjemnie, przestronnie, praktycznie (jak to w Finlandii).
Wybrałam się tam w celu poszukiwań materiałów do pracy licencjackiej Jonskusa, co nie było wcale prostą misją. Ale jedną z zalet tego kraju jest właśnie dobra organizacja takowych instytucji jak biblioteki.
Cały proceder był więc zupełnie przyjemny. Wypisałam potrzebne zagadnienia i wysłałam mailem do Päivi, a ona zadzwoniła, żeby zapytać, czy mogę znaleźć to, co potrzebne. Myślałam, że będzie to wyglądać raczej w stylu "tak, tak, coś się znajdzie, możesz pójść poszukać". Ale nie, Päivi zadzwoniła i odpisała, że mogę się zgłosić do biblioteki do pani o takim i takim nazwisku, a ona będzie miała dla mnie przygotowane materiały i książki, których potrzebuję. Już sam ten fakt spowodował, iż spontanicznie odpisałam na maila, że kocham ten kraj. Poszłam więc dziś do biblioteki, owej pani nie było, ale książki były dla mnie przygotowane. Poza tym dwie kobiety zza bibliotecznych kokpitów udzieliły mi dalszej pomocy w rozkminianiu istoty mojego literackiego problemu, szperały w komputerowych katalogach, przynosiły mi książki i opowiadały historie autorów.
Założenie bibliotecznej karty również bezproblemowo, w minutę stałam się szczęśliwym posiadaczem kolejnej plastikowej karty, którą dołączyłam do kolekcji w portfelu (ostatnio zwróciłam uwagę, ile plastikowych kart tam noszę i sama nie mogłam się nadziwić, chyba z 10 naliczyłam... dowód, legitymacja, sieciówka, visa, to to, to tamto... i się tego paskudztwa zbiera....). Podziękowałam pięknie i wyraziłam ubolewanie, iż zabrałam tak wiele czasu, a odpowiedzią był piękny uśmiech oraz stwierdzenie, 'to przecież moja praca'. ;)
Wypożyczywszy (jakie ładne słowo) kilka pozycji udałam się piętro wyżej, gdzie zapłaciwszy 1,5€ skserowałam sobie co potrzebne korzystając z pomocy kolejnej przemiłej kobietki.

Dlaczego tak się podniecam? Otóż w Polsce jakoś rzadko biblioteki przyprawiają mnie o pozytywny nastrój (a już najmniej nasza uniwersytecka). Zazwyczaj, kiedy podchodzisz z jakimś zapytaniem wymagającym odrobiny zaangażowania ze strony bibliotekarza, twarz pod tytułem "łejeeeny znowu coś ode mnie chcą", stękając raz po raz z wysiłku, flegmatycznie porusza ręką i klika coś w komputerku; musisz powtórzyć kilka razy, żeby zostać zrozumianym, po czym i tak nie dostajesz sensownych informacji i ruszasz sam na poszukiwania na pólkach i w katalogach....


A jutro.... piątek, piątek, dostaję downa w piąteeeeek!!!