Odwiedziłam dziś miejską bibliotekę i wyszłam z niej w bardzo pozytywnym nastroju. Dość pokaźny budynek, tuż przy ujściu Oulujoki do morza, przy rynku. Wstawiłabym zdjęcie, ale raz, że nie zabrałam aparatu, a dwa, że strasznie jest brzydka (choć nowa). W środku natomiast jest bardzo przyjemnie, przestronnie, praktycznie (jak to w Finlandii).
Wybrałam się tam w celu poszukiwań materiałów do pracy licencjackiej Jonskusa, co nie było wcale prostą misją. Ale jedną z zalet tego kraju jest właśnie dobra organizacja takowych instytucji jak biblioteki.
Cały proceder był więc zupełnie przyjemny. Wypisałam potrzebne zagadnienia i wysłałam mailem do Päivi, a ona zadzwoniła, żeby zapytać, czy mogę znaleźć to, co potrzebne. Myślałam, że będzie to wyglądać raczej w stylu "tak, tak, coś się znajdzie, możesz pójść poszukać". Ale nie, Päivi zadzwoniła i odpisała, że mogę się zgłosić do biblioteki do pani o takim i takim nazwisku, a ona będzie miała dla mnie przygotowane materiały i książki, których potrzebuję. Już sam ten fakt spowodował, iż spontanicznie odpisałam na maila, że kocham ten kraj. Poszłam więc dziś do biblioteki, owej pani nie było, ale książki były dla mnie przygotowane. Poza tym dwie kobiety zza bibliotecznych kokpitów udzieliły mi dalszej pomocy w rozkminianiu istoty mojego literackiego problemu, szperały w komputerowych katalogach, przynosiły mi książki i opowiadały historie autorów.
Założenie bibliotecznej karty również bezproblemowo, w minutę stałam się szczęśliwym posiadaczem kolejnej plastikowej karty, którą dołączyłam do kolekcji w portfelu (ostatnio zwróciłam uwagę, ile plastikowych kart tam noszę i sama nie mogłam się nadziwić, chyba z 10 naliczyłam... dowód, legitymacja, sieciówka, visa, to to, to tamto... i się tego paskudztwa zbiera....). Podziękowałam pięknie i wyraziłam ubolewanie, iż zabrałam tak wiele czasu, a odpowiedzią był piękny uśmiech oraz stwierdzenie, 'to przecież moja praca'. ;)
Wypożyczywszy (jakie ładne słowo) kilka pozycji udałam się piętro wyżej, gdzie zapłaciwszy 1,5€ skserowałam sobie co potrzebne korzystając z pomocy kolejnej przemiłej kobietki.
Dlaczego tak się podniecam? Otóż w Polsce jakoś rzadko biblioteki przyprawiają mnie o pozytywny nastrój (a już najmniej nasza uniwersytecka). Zazwyczaj, kiedy podchodzisz z jakimś zapytaniem wymagającym odrobiny zaangażowania ze strony bibliotekarza, twarz pod tytułem "łejeeeny znowu coś ode mnie chcą", stękając raz po raz z wysiłku, flegmatycznie porusza ręką i klika coś w komputerku; musisz powtórzyć kilka razy, żeby zostać zrozumianym, po czym i tak nie dostajesz sensownych informacji i ruszasz sam na poszukiwania na pólkach i w katalogach....
A jutro.... piątek, piątek, dostaję downa w piąteeeeek!!!