wtorek, 30 sierpnia 2011

JAKOŚ?!



- Trzeba jakoś żyć. - Wzruszyła nerwowo ramionami. - Bo przecież można stracić życie na szukaniu.
- Jakoś? - zapytałem z ironią, która przyszła mi bez trudu. - Masz jedno życie i chcesz je przeżyć JAKOŚ?
Piekara


Nie wiem skąd to się wzięło, nie pamiętam ile miałam lat, 14, może 15, nie wiem jak to przetrwało i jak tego dokonałam.... Myślę, że naprawdę mam wielkie szczęście.

Jedno nieśmiałe marzenie kiedyś pomyślane i pielęgnowane przez tyle lat, spełnia się teraz każdego dnia w moim życiu, każdego ranka kiedy słońce zagląda tutaj, do okien domu przy Jokirannantie, na mojej długo wyczekiwanej Północy....


Zbyt często tego nie doceniam, i zbyt często o tym zapominam. Takie to z nas kreatury, że zamiast rozejrzeć się w koło i dostrzec, co udało nam się osiągnąć, ciągle chcemy więcej i więcej, ciągle mamy jakiś grymas na twarzy....

Chyba zbyt wiele od siebie wymagałam.


Jest zwyczajny poranek.
Jest zwyczajnie piękny poranek.



czwartek, 25 sierpnia 2011

elokuu


Częstotliwość aktualizacji bloga przygasła, jako i przygasł pęd wydarzeń. Nie, nie wydarzeń. Nowości. Dzieje się dużo, każdy dzień jest inny, każdy czegoś uczy, każdy czymś wkurza i czymś też cieszy. Ale to wszytko nie jest już takie nowe, czuję się coraz bardziej jak w domu, przyzwyczajam się do wszystkiego, coraz mniej mnie dziwi. Coraz bardziej kocham to miasto i ten kraj. Chociaż wiadomo, że nie jest idealnie, nigdzie przecież nie jest i nie będzie. Lato jest przecudowne, chociaż niestety już się kończy. Przede mną nieco niepokojąca perspektywa długiej, zimnej i ciemnej zimy, ale szczerze to nie mogę się jej doczekać. Ziiimmaa mmmmmm... ;-)

  • Poznałam ludzi, których za nic bym już nie oddała, chociaż zdawało mi się, że będzie bardzo trudno się odnaleźć.
  • Pokochałam te dzieciaki, i kiedy wracam po weekendzie miło jest je zobaczyć, nawet jeśli potrafią czasem zdenerwować mnie niemiłosiernie.
  • No, i naprawdę uwielbiam dźwięk tego języka. Zwłaszcza w męskim wydaniu, achhh.
  • Jest ruisleipä. <3
  • Mogę późnym wieczorem siedzieć w starej saunie nad jeziorem, potem wychodzić na pomost i wpatrywać się w ciemną wodę jeziora, granatowe niebo i lasy na horyzoncie. Patrzeć jak paruje ze mnie ciepło. Potem stać i moknąć w zimnym, nocnym deszczu. I pobiec znów do sauny pachnącej brzozą.
  • Mogę po drodze do domu zahaczyć o market i kupić przewspaniały Fazer sininen, po czym w nagłym napadzie wszamać prawie całą tabliczkę na raz, chociaż obiecywałam sobie jeść ją po trochu...
  • Mogę wyjść z domu i spacerować po lesie bez zegarka, bez komórki, bez spraw na głowie. Czasem tylko z psem na smyczy.
  • Mogę chyba trochę zmądrzeć...




sobota, 13 sierpnia 2011

Katarina w kuchni

Dziś będzie o moich dokonaniach kulinarnych. :D No ja wiem, że pitu pitu, ale jestem z siebie dumna i muszę to opisać :D

Piirakka jabłkowo cynamonowa to już standard, piekłam już cztery razy tutaj i co jedna to lepsza, ohoo! Musiałam się wczuć w fińskie składniki, z masłem na przykład nie wyszła. Znaczy się wyszła, ale wyglądało to bardziej jak naleśnik, niż ciasto....  Upiekłam dwie poprzedniego weekendu, bo były dwie okazje: parapetówka Noory (na której byłam zaledwie chwilkę ze względów logistycznych ;( niech pierun jaki trzaśnie wszystkie ouluńskie autobusy!) no i urodziny Joniego vel johtaja*.
Picture @ Jari
No, może i szałowo nie wygląda, ale przeżyło transport w reklamówce...
No, i było smaczne! ^^
Na zdjęciu również kufel piwa i moje czarne nogi.

Kuchenna przygody część druga to moje ulubione kotlety z kawałkami cycków kurczaka, pieczarkami, żółtym serem, majerankiem... Ostatni raz robiłam je chyba jak mieszkałam na Jeżycach, kope czasu zatem. Ale wyszły pyszniaste, smakowały jak w domciu, a fińskie paszczki zajadając kiwały głowami, że są tosi hyvääää*. Przypuszczam, że było to szczere, bo następnego dnia jedli nawet zimne :D
-Co to jest?
-Hmmm... kotletit? :D

Wyzwaniem największym był przepis z fińskiej książki kucharskiej. Fińskiej książki kucharskiej. Po fińsku. Czyli włosy sobie z głowy rwałam przygotowując to cudeńko. Rano spojrzałam w przepis, sprawdziłam z Päivi czy jest wszystko co potrzeba, no i myślę: 'spoooko, damy radę, prosta rzecz'. No. Jak zaczęłam przygotowywać składniki to już zaczęłam w siebie wątpić. Pierwszy raz robiłam coś takiego ,w dodatku w całkowitym pośpiechu, bo najpierw sprzątałam górę, m. in. odkurzałam, podczas której to czynności mądra Katarzyna wciągnęła do odkurzacza klawisz od laptopa... Zaczęła się akcja ratowania go, najpierw latarka, ogląd woreczka, potem bardziej inwazyjnie aż w końcu musiałam wywalić cały syf tą wąską dziurką i szukać zguby. Oczywiście (jakże mogłoby być inaczej) klawisz był jedną z ostatnich rzeczy, która stamtąd wyleciała. Tak więc przygotowywałam jedzenie z konkretnym poślizgiem, nie dość że za późno to jeszcze zestresowana bo nic nie wychodziło. No i Samu marudził 'Katariina mulla on nälkä'*. Byłaby wtopa jakbym zostawiła dzieci głodne ;D No ale! Po wielu załamaniach nad miskami ze składnikami, ciastem i piekarnikiem, frustracji i nieomal płaczu zauważyłam.. o kurde, coś z tego będzie :D
Final tej przygody był szczęśliwy, Sampo (ojciec) stwierdził, że muszę to robić częściej (o nieee...), no i smakowało nawet mi, mimo, że w środku była ryba :D
Ta daaaa:


Klapusiu : 
*johtaja = przywódca
*tosi hyvä = naprawdę dobre
*mulla on nälkä = jestem głodny
:D

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Takie tam.

Picture @Jari



Jak mawiał Drzewiec: nie bądźcie zbyt pochopni mali hobbici. Łatwo byłoby pierdalnąć wszystko i nie wracać, ale to nie o to chodzi. Trochę się trzeba napocić, żeby później móc odpoczywać. A raczej męczyć się z radości odkrywania nowych rzeczy ;) Wracam na uczelnię na drugi semestr, po powrocie ten czas na pewno minie bardzo szybko, a potem znów wakacje hohoo. Naładowana wspomnieniami. Boszzz, co tu się dzieje weekendami. A ja myślałam, że będzie ciężko się tu odnaleźć - nowe miejsce, żadnych znajomych, żadnego żyyycia. Ale nie. Takie się dzieją takie historie, że budząc się rano nie wiem, czy to dziki sen, czy świat. Już czuję, że będę tęsknić jak cholera. Ale nie czas teraz na takie myślenie. Life goes on (nananana obla di obla daaaa). Obym nie musiała być w pracy w następne wakacje. Przydałoby się w końcu poharcować po świecie zamiast się martwić i liczyć każdy grosz.W ciągu roku i tak pewnie wrócę do starej na weekendy, lubię tą pracę (jak się nie ma co się lubi...). I ludzi! 

Siedzę przy otwartym oknie i kradnę sąsiedzkiego neta, wciąż czekam na łącze <smutna minka>. Deszczowy poniedziałek po szalonym weekendzie, z którego wróciłam do domu boso. Czyli czuję się jak w domu! Zawsze byłam stuknięta, ale ostatnio zadziwiam nawet sama siebie. Albo ten kraj sprzyja szaleństwu. Btw, zastanawiam się co jest w fińskiej wodzie albo powietrzu, że kac jest tutaj 4x silniejszy. Nigdy takich dolegliwości nie miałam wcześniej! Może to po prostu to ichnie piwo...

Długie dni, dobre myśli, długie maile bez odpowiedzi. 
Sam fakt pisania ich naprawdę pomaga. Tak samo z blogiem.
Za jakiś czas będę to czytać i pomyslę: jeeeeeeeeej co za bzdury... ;)



piątek, 5 sierpnia 2011

Dobry 5. sierpnia



Miały to być dwa zdania napisane na fotoblogu, bo tak mnie naszło, żeby tam coś dodać, a oto co wyszło...

Tak bardzo się cieszę, że się nie poddałam, że jakimś cudem ogarnęłam wszystkie sprawy, chociaż byłam już na skraju. Chciałam spać, po prostu położyć się, zamknąć oczy i zasnąć. Przespać miesiąc, dwa, przeczekać czas, nad którym nie mogłam zapanować. 
Ale zawsze kiedy biegałam długie dystanse w szkolnych zawodach, ludzie dziwili się skąd mam tyle siły na końcu, kiedy zaczynam nabierać wielkiej prędkości i śmigam na metę, chociaż wyglądałam wcześniej jakbym już miała paść na twarz. Coś takiego mam, kiedy jest już blisko celu, znajduję jeszcze siłę, nie wiem skąd. 
Nie zasnęłam więc. Mój przyjaciel, wielki kubek do kawy, zawsze dodawał mi mocy. Albo tak sobie tylko wmawiałam; ale był dzielnym towarzyszem. 
Postawiłam sobie jasny cel, nabrałam prędkości.... i jestem. Udało się. Sesja, praca, wyprowadzka, dom, ludzie... Wszystko udało się ułożyć, spakowałam walizkę i pognałam daleko, gdzie ludzie żyją spokojniej, gdzie mogę w końcu odpocząć. I powraca moja pasja do tego, co chciałam przecież robić przez tyle lat... Gdzieś to traciłam po drodze przez ludzi rzucających kłody pod nogi, przez okoliczności, przez uczelnię, która zamiast uczyć latać, przygniata nas do ziemi. Pewnie też i przez samą siebie, zbyt dużo sobie odpuszczałam, zbyt byłam słaba, znów pogrążałam sama siebie. A przecież codziennie rano na wyświetlaczu telefonu pojawia się to samo zdanie - Kuka voi itsensä voitta, ei koskaan häviä (Kto potrafi zwyciężyć samego siebie, nie zginie nigdy.). A ileż to razy największym wrogiem moich marzeń byłam ja sama?

Hej moja Finlandio, zawsze wiedziałam, że jest w Tobie coś magicznego. I teraz to czuję. Każdym zmysłem, kiedy patrzę, jak pięknie jest w koło (yhmm, nie myślę na razie o ciemnej jesieni hyh), kiedy widzę tą zieleń wszędzie wkoło, kiedy czuję, jak pięknie pachnie tutaj lato, kiedy zamiast znów gdzieś biec dotykam świeżej trawy i pływam nago w jeziorze, a każdy dzień smakuje inaczej, każdy niesie ze sobą coś nowego... 

Uśmiecham się do wspomnień, ale wcale nie chce mi się wracać.
I nie wrócę. Na pewno nie do tego, co było.
I już nie taka sama.



Póki co, knuję wrześniową wizytę w Polsce, rzekłabym wrześniową kampanię, ale może się mylić z sesją, a to mam już za sobą :D Mhm, ano jest nad czym kontemplować, planować i kombinować. Goście z Brazylii i Niemiec, Żnin, Poznań, Bieszczady, i... Taaa, czy mi starczy na to wszystko czasu i ogarnięcia? Najpierw muszę upolować bilet. Wrzesień, Turku-Gdańsk: 5 euro. Żal nie skorzystać! A i Turku trzeba przecież znów odwiedzić.

Pozdrawiam i nie tęsknię. ;)



Kun uni ei tuu - kiedy sen nie przychodzi.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

          3 tygodnie. Już i dopiero.  Jest dobrze, kiedy wszystko nie jest już takie nowe dookoła, kiedy wiem gdzie, co, jak zrobić, w co wsadzić, dokąd iść. I nabrałam takiej niesamowitej pewności, że przyjazd tutaj jest najlepszą rzeczą jaką w tym roku zrobiłam. Rozglądam się dookoła, poznaję ludzi, słucham ich historii, spędzam z nimi czas. Dociera do mnie jak inne może być życie. Horyzonty, nowe horyzonty, perspektywy stają się coraz szersze.  Zaczynam marzyć więcej, snuć więcej planów, myśleć jak mogę zrealizować to, co zawsze chciałam w życiu zrobić, co zobaczyć, dokąd pójść. Chyba inspiruje mnie bardzo pewien człowiek. Rok dookoła świata, potem Hiszpania, Australia, Honduras, Azja… Spokój, spryt w oku, pewna postawa, humor, doświadczenie, otwartość. Jak go poznałam? Couchurfing. Odpowiedź na moją wiadomość: Mamy jutro grill party w ogrodzie. Jesteś tam bardzo mile widziana. A to sobie myślę – zajebiście. W domu jest git, ale na łeb idzie dostać po 2 tygodniach z dziećmi, przecież byłam przyzwyczajona do zupełnie innego życia w Poznaniu. Bycie tutaj jest inne, jest wspaniałe, ale trzeba przecież czasem wyjść, porobić się trochę, posiedzieć w nocy przy ognisku nad morzem. I rankiem dnia następnego bruździć na życie we wspólnej niedoli. Bo kac jak nic łączy ludzi. Poznałam więc grupę ludzi, którzy, hmmm…. Wiedzą o co chodzi. Mały przykład, szybka wizualizacja. Poranne zmęczenie po wczorajszych wojażach. Leżysz na huśtawko-ławce, zajadasz truskawki dopiero co zerwane z pobliskiego krzaczka, niebo jest niebieskie, prawie czyste, gdzieś tam wysoko wędrują białe cirrusy. Słońce świeci mocno, jest ciepło, przyjemnie. Nagle nad głową pojawia się ręka podająca zimne piwo. Pstryyyk. Dary z nieba hyhy. Eee, to Pentti, a raczej jego ręka, jak to ma w zwyczaju, pojawia się nagle w zasięgu wzroku podając piwo. Zacny to zwyczaj. Potem karmią cię widelcem świeżym mięsem z grilla, przynoszą herbatę. Potem siesta, chmura czy dwie i słodki chillout, leżę na podłodze, powietrze pulsuje reggae, spooooookój. Jest doobrze. Oczy się zamykają…

Bardzo się cieszę, że ich poznałam. Żałuję tylko, że tak słabo na razie znam język. Wyłapuję już ten charakterystyczny dialekt z Oulu, ale przede mną jeszcze długa droga. Silimät, meleko, kolome*. Mówiłam już, że bardzo się cieszę, że tu jestem? Przede mną ciężki tydzień, wczesne pobudki i przez cały dzień próby okiełznania terrorystów. Ale to już są moi terroryści, i nawet ucieszyłam się na ich widok kiedy wróciłam do domu po weekendzie. Yhy, wyszłam z domu w piątek po południu i usłyszałam: możesz wrócić w niedzielę, my wyjeżdżamy. No to jazdaaaaaa. A był to weekend intensywny:

Wyszłam więc w piątek z domu i pomaszerowałam na autobus. Niestety straciłam nadzieję na jego przyjazd po 40 minutach czekania, więc żeby dotrzeć do miasta złapałam stopa. A nie jest to takie proste w tym kraju. Ludzie mają raczej zdziwione twarze widząc mnie machającą łapką przy drodze. Ale zatrzymał się sympatyczny starszy pan. Nie mówił po angielsku, hoho czelendż. Spytałam, czy jedzie do Oulu, powiada, że nie. No to może gdzieś w pobliże Oulu? Kiwa głową, że tak. Zaczęliśmy rozmawiać sratatata coś o Polsce, o Qstocku, o fińskim, skończyło się tak, że ów pan zboczył ze swojej drogi, podwiózł mnie do miasta i wysadził centralnie przed wejściem na festiwal, po czym odjechał w swoją stronę. Bardzo to było przyjemne J

No to Qstock (nastąpi teraz omówienie strony muzycznej, więc kto nie jest zainteresowany będzie na pewno znudzony:P). Brzmi trochę jak Woodstock, na który z przyczyn technicznych jechać nie mogę, więc miałam chociaż jakąś namiastkę (Naprawdę namiastkę: razem 20 tys. ludzi przez dwa dni, i klimat nie ten, oj nie teen…  Rzekłabym nawet, że bez klimatu…).Kupiłam bilet tylko na piątek, koniec końców to sporo kasy (jeden dzień 50 e), a najbardziej chciałam zobaczyć Amorphis. No i miałam. Cały czas z bananem na ryjku oglądałam latające dredy wokalisty. Ale po kolei. Pierwsze było Ominium Gatherum, nawet niezłe. Szkoda tylko, że w tej budzie było słabe nagłośnienie, ciężko było czerpać przyjemność z muzyki… Potem jakieś popowe wokalistki, fińskie flamenco (wtf?), jakiś młody szalony zespół, gdzie wykonawcy wykonywali więcej skoków i fikołków na scenie niż grali muzyki (Sininen Kaappi). Wokalista, chociaż głos miał, nie powiem, zjawiskowy, zdawał się wrzeszczeć do mikrofonu bez ładu i składu, byle było głośno. Później połączenie punka z ciężkim metalem. Black dead punk? Hardcore? Hmmm niekiedy coś wpadało w ucho, ale bardziej przyprawiało chyba o ból głowy… (Terveet Kädet) Następnie… Petri Nygård! Wspaniała lekcja fińskich wulgaryzmów, czasem pojawiały się nawet słowa, którymi nie były vittu, saatana lub perkele… Ale było zabawnie, muzyka chilloutowa, można się nawet było bujać, czy tam dygać do rytmu… (btw na youtubie można zobaczyć ciekawe połączenie metalu i rapu w wykonaniu Petriego właśnie i Mokomy, jest zabawne i ma wesoły klip w którym wokalista pojawia się na okładkach przeróżnych płyt reprezentujących historię metalu… generalnie czyta rozrywka). Gdzieś w międzyczasu jakieś dwie wokalistki śpiewające na jedno kopyto, których nazw nawet nie pamiętam…  Następnie niejaka Regina. Nazwa nijaka, ale coś w sobie miała, w sposobie śpiewania, że zwracała uwagę, i nawet słuchałam jej przez dłuższy czas. Muszę znaleźć chyba jakieś jej utwory (jak podłączą w końcu zasrany Internet…). Haloo Helsinki! było naprawdę niezłe na żywo, dużo lepsze od Happoradio, którzy grali piosenki brzmiące wszystkie zupełnie tak samo. Bardzo popularni w Finlandii, często puszczają ich w radiu. Jak dla mnie bez polotu, monotonnie. Popularny rock. Nazwa mówi sama za siebie. W końcu Amorphis. Świetny koncert. Ale ta godzina minęła tak szybko. W końcu to festiwal, nie mogli grać dłużej, ale czekałam na ulubione piosenki i się nie doczekałam. Tym się trochę zawiodłam, ale koncert i tak zaliczam do jak najbardziej udanych. Miałabym nawet świetne video, ale aparat nie wytrzymał natężenia dźwięku i muzykę słychać kiepsko… Na koniec wieczoru – Children of Bodom. Największa sobotnia gwiazda. Sporo sfiksowanych nastolatków z  oczami wlepionymi w scenę z półotwartymi gębami i wyglądem.. nieco opóźnionym, machających łapkami na prawo i lewo jak w transie, myślałam, że się zaraz zaczną ślinić z podniecenia… Takie dzikuski przeszkadzają w cieszeniu się koncertem, który tak czy siak był przeciętny, tak jak i poprzedni, który widziałam. W obu przypadkach gwiazdą wieczoru było CoB, ale ja pojawiałam się tam dla supportów, które na obu koncertach były lepsze niż właściwa gwiazda. Najpierw Ensiferum w Warszawie, teraz Amorphis na Qstocku.  Nie doczekałam się od Childrenów Everytime I die, Needled 24/7, We’re not gonna fall…. Monotonnie, bez szału, czekałam na rozwój wypadków, aż tu nagle koncert się skończył. I klops. Kiepsko jak na jedyny w tym roku koncert w Finlandii.


Pożegnałam się z ludźmi, z którymi spędziłam Qstock, bardzo zresztą przyjaznymi, poznanymi na last.fm. Juho nie zostawiał mnie samej podczas festiwalu, podpatrywaliśmy po trochu wszystkie zespoły, poszwędaliśmy się wkoło. Po Childrenach poszłam szukać mojego couchsurfingowego hosta, Kallego. Spotkałam jego i jego znajomego. Koniecznie chcieli mówić po angielsku nawet między sobą, ponieważ chcieli potrenować. Skutkiem tego ich komunikacja między sobą była niemiłosiernie przedłużana, gdyż jeden z nich sklecał zdania naprawdę powolnie… Ale byli bardzo towarzyscy, rozmawialiśmy potem chyba do 3:30 w nocy o wszystkim po kolei, najwięcej o dziwnościach w języku fińskim. Rankiem wstaliśmy skoro świt o 11. Mój host był średnio sprawny motorycznie, gdyż leczył kaca. W końcu poszedł znowu spać. Wtedy pojawił się brat owego znajomego, i zaczęła się dysputa o muzyce, całkiem nawet ciekawa (oni właśnie przedstawili mi duet Mokomy i Petriego Nygårda). Miły poranek, na śniadanie kanapeczki i piwo, potem odprowadzili mnie na autobus, a sami poszli Qstockować sobie dzień drugi. Ja zaś ruszyłam na grilla do Penttiego i jego brata. Ale to już inna historia. Długo następnego dnia odsypiana. Bodaj do 17:00.

Ach.


last.fm connecting people. Juho i Joona.







Oj ma czym kręcić... :)