czwartek, 20 grudnia 2012

20. grudnia

Wstałam dziś przed słońcem! Ale to żadne osiągnięcie, kiedy słońce wstaje o wpół do jedenastej. Wstałam, napiłam się wody i... stwierdziłam, że wracam do wyrka. To był błąd. Obudziłam się potem o 12:00, słońce stało już wysoko, wszak połowa jego czasu na niebie minęła, i otrząsałam się z nieprzyjemnego snu, którym pokarało mnie słonko za przesypianie jego blasku.

Wstałam więc, odsłoniłam okno na świat i poczyniłam zdjęcie.



Mamy 20. grudnia, wczoraj sobie przypomniałam, że zaraz Święta. Bez napinania się cały miesią wcześniej. Z roku na rok coraz mniej czułam w kościach tą całą świąteczną atmosferę, a w tym to już w ogóle jakoś nie ma wielkiego halo. Ominęła mnie przedświąteczna nawała roboty na uczelni, tłumy w galeriach handlowych (gdybym nadal pracowała w McDonland's w centrum handlowym to chyba powtykałabym im te cheeseburgery w tyłki... ludzie wkurwieni dziką gonitwą po prezenty, zestresowani, że tak dużo do zrobienia, a tak mało czasu, a że dziecko ryczy, że choinka nie kupiona, że pierniki się spaliły, że teściowa wpada z odwiedzinami, że śniegu nie ma, że do fryzjera kolejki... I takie zdesperowane babki z nerwami w strzępach przychodzą z dziećmi po happymeale i drą na ciebie mordę, że plamka na jabłku, że frytka krzywa, że zabawki do dupy... noszjapierdole. Ja mam jedną radę dla wszystkich, nie wkurzajcie tych, którzy podają wam jedzenie :)), no i najgorszy kocioł w domu, wiecznie jakiś problem i wojna, jakby nie było można zrezygnować z części tej całej kiczowatej otoczki na rzecz faktycznego rodzinnego świętowania i cieszenia się faktem, że w końcu wszyscy na raz jesteśmy w domu. Zmyć naczynia trochę później, zostawić talerz na stole (wszak zaraz i tak będę jakieś pierogi czy coś innego wpierdalać...), zjeść czekoladę na śniadanie i cieszyć się, że donikąd nie trzeba się śpieszyć.

No nie lubię świąt! Ludzie zazwyczaj robią na mnie krzywe miny i myślą w duchu, że jestem podłym człowiekiem. No nie podnieca mnie ciężarówka coca-coli i piosenka, że coraz bliżej święta (zwłaszcza, kiedy słyszysz to zaraz po Wszystkich Świętych w listopadzie), ani też całowanie wszystkich ciotek, zachwyconych faktem, że rośniesz i pytających kiedy ślub, bo jesteś już przecież po dwudziestce! :O Ani sztuczne kreowanie wspaniałej, podniosłej świątecznej atmosfery.

Powzięłam już jakiś czas temu, że chcę uciekać dokądś w tegoroczne Święta. Tylko, że plan był spędzić je z Dorotą w ciepłym kraju. Zamiast tego wylądowałam nagle na północnym końcu Bałtyku, bynajmniej nie jest ciepło i nie ma Doroty. Za to święta są bez wątpienia białe i do św. Mikołaja blisko. Nie będzie musiał daleko rózg targać.

Tegoroczne Święta upłyną więc prawdopodobnie pod znakiem sauny, czerwonego wina i fińskiej świątecznej owsianki. Stawiam jednak najbardziej na wino. Przy czym pozwolę sobie zakres sygnifikacji słowa wino nieco rozszerzyć, oho, niechże to będzie merry krismas.

Tak więc uciec się udało, aczkolwiek w nieoczekiwany sposób. Kto wie, może to mi dobrze zrobi i za rok będę się nawet cieszyć ze świąt w Polsce? O ile mnie dokądś znów nie wywieje...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz